środa, 19 grudnia 2012

Darek - Skarb bezcenny

Za tydzień Darek skończy piąty miesiąc. 
Strasznie szybko leci mi czas. 
Darek strasznie szybko rośnie. 
Mając 3 miesiące wyglądał na 6. 
Zdrowy, wielki, silny... 
Ma swoje humory i jeszcze nie zawsze wiem czego chce. 
Wczoraj pierwszy raz obrócił się z brzuszka na plecy. 
Dziąsła ma twarde i lada dzień będą pierwsze ząbki. 
W nocy dobrze śpi i coraz rzadziej się budzi głodny. 
Rekordem było przespane 9 godzin bez przerwy :) 
Jeszcze sam nie siada, ale jak się go posadzi 
i podtrzyma to chętnie siedzi ładnie prosto. 
Lubi spacery w spacerówce - ogląda świat. 
Lubi zakupy w marketach - jest tak kolorowo... 
Mogę z nim bez problemów jeździć autobusami. 
W samochodzie zasypia. 
Kąpię go już tylko w dużej wannie. 
Do małej wanienki jeszcze się mieści, 
ale 
na 2 wiaderka wody połowa jednego zalewa mi podłogę, 
bo Darek tak przeplata nogami. 
Jego uśmiech jest powalający. 
Chociaż ma tych uśmiechów kilka, to w sumie każdy z nich zaraża. 

Każdego dnia dziękuję Bogu za ten Skarb.
Czasem mam już serdecznie dość, 
hormony czasem jeszcze buzują, 
ale Dareczkowy uśmiech łagodzi obyczaje. 

Jestem szczęśliwą mamą :) 

piątek, 3 sierpnia 2012

Jak wspominam Szpital Wojewódzki w Tychach należący do Megrez Sp. z o.o.

MEGREZ Sp.z o.o.
Szpital Wojewódzki w Tychach, 
oddział położniczo-ginekologiczny (tzw. septyk), 
porodówka, 
oddział położniczy 

Będzie dużo tekstu, ale dla niecierpliwych i zabieganych - podsumowanie na końcu wpisu :) 


Tam spędziłam 10 dni. Zaczęło się od skierowania od mojej ginekolog z powodu małowodzia w dniu "książkowego" terminu porodu. Zatem następnego dnia od wizyty u mojej pani dr, w czwartek o godzinie 7 rano wyruszyłam z mężem na izbę przyjęć. Na dzień dobry usłyszałam, że nie ma miejsc i mam przyjść jutro :] Ale mogę też poczekać, bo o 8:00 ma przyjść doktor i on będzie decydował. Grubo po 8:00 weszłam do gabinetu położnej na izbie przyjęć i po wywiadzie i badaniu miałam się przebierać w piżamkę i kapcie, bo mnie przyjmują. W dniu przyjęcia zrobiono mi podstawowe badania - badanie szyjki macicy, KTG i USG. Okazało się, że ilość wód mam w normie. Pozostałe wyniki też są ok. No ale decyzję o ewentualnym wypisie lekarze podejmują na porannym obchodzie. Nie wysłali mnie jednak do domu, ale zlecili dalsze badania na poniedziałek. Było mi to na rękę, bo książkowy termin porodu już minął, miałam wszystkie rzeczy przy sobie w jednej torbie i nie uśmiechało mi się wozić tego w tę i we w tę. We wtorek miałam kolejny raz badanie szyjki macicy. KTG robiono mi raz dziennie, a we wtorek chyba ze trzy razy mnie przypinali do tego sprzętu. Co do miejsc - nic dziwnego że ich brakuje skoro wcześniej na sali było 5 łóżek, a teraz są trzy... Wiem, bo leżałam tam też wcześniej, zanim spółka M. przejęła szpital. 

Panie pielęgniarki i położne na septyku są ok. Panie salowe natomiast już niekoniecznie. Swoje obowiązki w salach pacjentek wykonują czasami dość głośno, wyżywają się mopami na łóżkach... Zdarzało się że posiłki przywoziły pielęgniarki, a z tego co wiem, to salowe się tym powinny zajmować, ale widocznie miały co innego do roboty... Koleżanka z sali, leżąca tam już 3 tygodnie, opowiadała, że raz poprosiła salową o zmianę pościeli. Po wielkich upałach nie ma co się dziwić, że człowiekowi przykutemu do łóżka jest źle w przepoconych betach.. Usłyszała oburzony głos: "To ja mam pani co tydzień pościel zmieniać??" i nie było by może w tyn nic dziwnego gdyby nie fakt, że ta pani ani razu nie zmieniła jej pościeli.

Mój mały syneczek wykopał ze mnie wody płodowe o północy w środę. Więc mój poród zaczął się niestandardowo. Skurcze same nie nadeszły. Czekałam na nie od północy do 7 rano już na trakcie porodowym, gdzie około 7:00 podano mi kroplówkę. Dostałam własny boks, który wydawał mi się trochę ciasny, ale komfortowy. Trzeba przyznać, że z estetycznej strony porodówka jest super. Są piłki, krzesełko porodowe, można swobodnie chodzić po korytarzu obok boksów, można korzystać z prysznica... ale pod prysznicem nie wytrzymałam długo... bardzo szybko zrobiło się tam bardzo duszno. Nie było żadnego okienka, a wentylacja.. szkoda gadać. Więc standard prysznica jedynie obniża moją pozytywną ocenę porodówki. Panie położne były miłe, chętne do pomocy. Prowadząca mnie położna często zaglądała do mnie i podsuwała pomysły co robić, żeby w naturalny sposób łagodzić bóle. Co jakiś czas badano tętno dziecka i kilka razy lekarz badał szyjkę. Dużym wsparciem był dla mnie mąż, dzielnie trwający przy mnie od około 5 rano do przewiezienia mnie na oddział położniczy, a synka na noworodki :) Czyli do mniej więcej 16:00. 

Na oddziale położniczym od razu zajęła się mną położna. W ekspresowym tempie pomogła mi się pozbierać i wziąć prysznic. Nie podobało mi się tam to, że do sal pacjentek nie mógł wejść nikt prócz pacjentki, położnej i lekarza. Z jednej strony rozumiem, że na salach leżą kobiety w różnym stanie - wietrzą krocze i karmią piersią... Był jednak moment kiedy na sali leżałam sama, bo trafiła mi się sala dwu osobowa i jedną noc spędziłam sama z dzieckiem... I wtedy ogromnie mi brakowało męża przy łóżku, gdy karmiłam Darka... Krzysiek musiał czekać na nas na specjalnych twardych ławeczkach przy drzwiach, gdzie jest tłum ludzi odwiedzających i często czuć przeciągi. Kobieta może sobie zabrać w wózeczku dziecko i iść z nim do tatusia w tłum i przeciągi... 
Ogromny minus za standard łazienek i WC. W godzinach porannego prysznica kosze ze zużytymi podkładami przebierają, woda stoi na posadzce... Nawet w tej wodzie plama krwi się kiedyś znalazła... Nie ma nikogo kto by tam sprzątał na bieżąco... Gdyby był mop, jakaś szmata z wiaderkiem.. same pacjentki by mogły poprzecierać tą podłogę... Były chętne do tego. Irytowało mnie jeszcze to, że nie miałam gdzie położyć żelu pod prysznic, bo żadnej nawet maleńkiej półeczki nie raczyli zrobić... trzeba było się schylać i kłaść żel pod nogi... W WC - smród. Po prostu. I otwarte jedno okienko... pozostałe klamki powyciągane albo rozkręcone tak, że nie da się otworzyć nic więcej...
Położne zaglądały na salę ze dwa razy dziennie i pytały czy wszystko w porządku. Poza tym podawały też posiłki. Często wnosiły talerze na salę i kładły na stolik. Na innych oddziałach trzeba sobie samemu podejść do drzwi żeby coś zjeść, a tu - pełna obsługa. Duży plus i szacun dla położnych! Zawsze można było podejść i poprosić o pomoc, chętnie jej udzielały. 
Salowe... Olaboga! Nie ważne, która godzina, nie ważne czy się dziecko karmi, przewija czy ono po prostu śpi... wchodzi salowa, trzaska koszem, żeby go otworzyć i zabrać jego zawartość, klapa jej spada, że aż huczy w uszach! Na sali były trzy rodzaje koszów... Na odpady komunalne, na pampersy itp. oraz na brudną bieliznę. Czyli na szpitalne pieluch tetrowe czy ciuszki, które dziecko zbrudzi. Bo w szpitalu mają swoje ubranka, beciki, kocyki.. i przy kąpieli są zawsze przebierane w czyste. Jednak zdarza się, że trzeba poprosić o czysty kaftanik czy śpiochy... wtedy brudne ląduje w koszu nr trzy. Mój mały miał szpitalne pieluchy tetrowe od drugiej doby... Trochę ich schodziło, bo na jeden raz miał zakładane 4, aby podnieść jąderka, żeby się wodniaka pozbyć. Kosz był peeeeeełny. Salowa nie mogła go nie widzieć. Po prostu zmieniała worki w koszach na odpady komunalne i pampersy ale bielizny nie tknęła... Proszę sobie wyobrazić zapach dwudniowej kupy... Tak. Wróćmy do czegoś przyjemniejszego... 

Jeśli chodzi o te kochane panie położne... Nie raz zdarzyło się, że dwie położne mówią co innego na jeden temat. Dlatego trzeba włączyć własny rozum i samemu podejmować decyzje, sugerując się tylko zdaniem położnych. One są doświadczone i mają ogromną wiedzę o połogu i noworodkach, to fakt. Ale jako matka mam własny instynkt macierzyński i tu ja decyduję. Przykład? Proszę... "Dziecko najpierw przewijamy, potem karmimy i czekamy aż zaśnie przy piersi". To sobie tak rób... Mój Darek budzi się z głodu a nie z pełnego pampersa. Najpierw musi zajeść pierwszy głód, a potem pozwoli się przebrać. Przy próbach działania wg porządku położnej... przewijanie było katorgą. Darek krzyczał na pół oddziału. Najgorzej w nocy, jak ludzie śpią / chcą spać. Takie biedne znerwicowane z głodu dziecko potem nawet nie ma siły na przyssanie się do piersi.. chce flachę z mlekiem na JUŻ. 

Oddział noworodków. Korytarz i dyżurka wyglądają luksusowo. Do sal noworodków wejść nie można, więc nie wiem jak tam jest.. Ale panie są bardzo miłe. Służą pomocą. Kiedy Darek tak przeraźliwie płakał przy przewijaniu a jeszcze nie wiedziałam, że to po prostu głód, poszłam z nim na noworodki i pytałam o te schorowane jąderka, tym bardziej, że jakieś czerwone ślady się zaczęły pokazywać. Pani położna najpierw poprosiła panią doktor a potem obie zabrały Darka na salę, pooglądały i zawinęły w tetrę. Dostałam butelkę dla niego żeby go nakarmić. Dopiero wtedy byłam spokojna, że jego tam nic nie boli, a ten płacz to z głodu... Ta akcja miała miejsce w nocy, więc jestem pod wrażeniem, że nawet nocą wezwano panią doktor i udzielono nam pomocy :) Duży plus! Chociaż z drugiej strony... po to jest szpital, żeby doktor był obecny o każdej porze...
Rano gdzieś w okolicy godziny 7:00/8:00 zabierano dzieci z sal na noworodki i tam je panie kąpały, przewijały, ubierały. Jeśli były zlecone jakieś badania to były też od razu robione. I około godziny 9:00/10:00 maluszki wracały na sale do mam. W czasie kąpania maluchów przychodzili ginekolodzy na obchód. A gdy maluszki były już przy mamach - przychodził pediatra i informował o stanie zdrowia dziecka. Reszta dnia mijała na opiece nad dzieckiem i odpoczynku. 

PODSUMOWANIE:
septyk
warunki lokalowe - dobre
pielęgniarki i położne - przeważnie miłe, chętne do pomocy
salowe - hałaśliwie wykonują swoją pracę, rzadko mają dobry humor. 
lekarze - dobra kadra 

porodówka
warunki lokalowe - super, pomijając jakość prysznica (chociaż nie mam porównania, bo rodziłam tylko raz ;) )
położne - pomagają, mówią co robić by łagodzić ból i nie opóźniać za bardzo porodu; sympatyczne, wyrozumiałe,
lekarze - dobra kadra 

położniczy 
warunki lokalowe - sale ok; łazienki i WC - katastrofa. W porze porannego prysznica woda stoi na podłodze, kosze są przepełnione. W WC śmierdzi.
położne - miłe i chętne do pomocy
salowe - jak na septyku - strasznie głośne, kosze wypróżniane selektywnie... kosz z brudną bielizną przepełniony i nie wypróżniony przez co najmniej dwie doby. 
lekarze - dobra kadra 

noworodki
warunki lokalowe - korytarz w dużo lepszym stanie niż na położniczym. Dalej wstępu nie ma. 
pielęgniarki - miłe i chętne do pomocy
lekarze - dobra kadra

Co do pielęgniarek, położnych i lekarzy - zdarza się że mają różne zdania na jeden temat więc trzeba się też kierować instynktem macierzyńskim i własnym rozumem.

niedziela, 15 lipca 2012

Moje oczekiwanie...


Już niedługo. Chociaż jeszcze jest czas. Jeszcze dwa dni do książkowego terminu, który mogłam określić bardzo precyzyjnie. Spodziewamy się Synka, a chłopcy, jak to chłopcy, lubią posiedzieć u mamy dłużej... I jeszcze dwa tygodnie może sobie tak siedzieć. I ja sobie tak spokojnie, cierpliwie czekam na niego. To irytujące jak ludzie patrzą na mnie ze zdziwieniem, że jeszcze nie urodziłam i każą chodzić po schodach i więcej się bzykać, żeby małego pogonić. Ludzie, dajcie żyć ;) Druga sprawa... Wy, wszyscy kochani Przyjaciele, którzy coraz więcej i częściej o nas myślicie... Nie pytajcie: "Jesteś jeszcze w ciąży??", bo co mam powiedzieć?? Nasuwa mi się tylko odszczekujące: "Nie, już usunęłam". I nie liczcie na to, że jak zacznę rodzić to będę do Was dzwonić czy pisać "RODZĘ!", bo nie będę. I Męża mojego też o to nie proście, bo on będzie musiał się mną zajmować, a nie zdawać Wam relacje jak mi idzie.

Jesteśmy gotowi rodzić. Mały przyjdzie w swoim czasie. Módlcie się po prostu za nas, a w końcu dostaniecie wiadomość, że jest już po drugiej stronie brzucha.

Minęła fala upałów więc czuję się świetnie. Nogi już nie puchną. Kondycja jest ok. Śpię jak suseł, rzadko wstaję w nocy za potrzebą. Mąż ma urlop i dni mijają spokojnie, beztrosko. Mały się wierci w brzuchu, lubi siedzieć wysoko tuż pod sercem... Cóż by dodać jeszcze... Jak macie pytania, to w komentarzach proszę.

wtorek, 5 czerwca 2012

Szkoła... rodzenia

Kiedy w 26 tygodniu ciąży wylądowałam na badaniach diagnostycznych w szpitalu i widziałam kobiety w dużo bardziej zaawansowanej ciąży - nasłuchałam się trochę o ciąży, porodzie, połogu, pielęgnacji dziecka etc. Byłam przekonana, że z moją wadą wzroku czeka mnie cesarka, nie myślałam wcale o tym co mnie jeszcze czeka w związku z moim błogosławionym stanem. Skupiłam się na obowiązkach zawodowych. Jednak ta doba w szpitalu dała mi do myślenia. Zrodziły się wątpliwości, czy aby na pewno będą mnie ciąć? Moja pani ginekolog jeszcze ani razu nie zapytała o mój wzrok, chociaż zawsze chodzę w okularach. Może na to za wcześnie, a może to mit, że z dużą wadą wzroku nie można rodzić naturalnie? A może moja duża wada wzroku nie jest wcale duża?
Musiałam zapisać się do szkoły rodzenia. Od razu wiedziałam, którą wybiorę, bo jak się ma w rodzinie doświadczoną położną to trzeba najpierw porozmawiać z nią.

Na początek się dowiedziałam, że kobiety z jeszcze większą wadą wzroku niż moja rodziły naturalnie bez żadnych problemów i powikłań. Więc nie jestem z góry skazana na cesarkę. Później ustaliłyśmy termin spotkania.

Spotkań było w sumie pięć. O czym? O tym co może nas w ciąży spotkać i jak na daną sytuację reagować. Czasem wystarczy telefon do ginekologa, ale często mimo najdokładniejszego opisu sytuacji żaden doktor przez telefon nam nie pomoże. Dwa spotkania dotyczyły samego porodu, jak on przebiega, czego się spodziewać. Była także mowa o tym jak pielęgnować nowego członka rodziny, kiedy już będzie po drugiej stronie brzuszka oraz jak przetrwać połóg.

Co było dla mnie ważne?
Atmosfera tych pięciu spotkań. Przede wszystkim prowadząca zajęcia - Zdzisia nie wykładała nam książkowych teorii jak profesor na uniwersytecie, ale mówiła o konkretach i popierała je przykładami z własnego 20-letniego doświadczenia. Jako położna - dzieli się tą wiedzą, która ma nam pomóc urodzić dziecko, pielęgnować je i zadbać o siebie w połogu. Jako położna środowiskowa i  matka dwóch synów podpowiada jak wychowywać dziecko, na co zwracać uwagę, czego się nie bać, czego się spodziewać i jak reagować.

Tatusiowie też sporo wynieśli z tych lekcji. Nasłuchali się o tym czego mogą się spodziewać i jak powinni reagować. Przecież oni też się boją.
Wspólnie ćwiczyliśmy na piłkach i materacach.

Po tych lekcjach u Zdzisi jestem mądrzejsza, moje wątpliwości zostały rozwiane, na pytania usłyszałam odpowiedzi i posłuchałam jak inni sobie radzili lub nie radzili z ciążą i dzieckiem. Wiem od strony technicznej czego spodziewać się w szpitalu i wiem jakie emocje mogą mi towarzyszyć, na co się nastawiać, do czego dążyć.

Z czystym sercem polecam tą Szkołę Rodzenia.
Tutaj możesz poznać troszkę Zdzisię


Zdzisława Krzykała
tel. 507 541 191
krzykala@op.pl
ul. Pszczyńska 104
43-175 Wyry
(koło Mikołowa, woj. śląskie)




piątek, 20 kwietnia 2012

Warsztat Pana Boga

W warsztacie Pana Boga nie wszystkie narzędzia są doskonałej jakości, jednak Pan Bóg jako idealny Stwórca radzi sobie z tym co ma. Dowodem na to jest sam człowiek. Od wielu tysięcy lat kulę ziemską zamieszkują ludzie. Przystosowani jesteśmy do różnych warunków jakie nam daje ziemia i klimat. Rodzimy się, dojrzewamy, starzejemy i umieramy.

Sami żyjemy coraz szybciej, przez wieki udoskonalamy nasze narzędzia, poszerzamy zainteresowania, podróżujemy. Rozwijamy się. Nauka pozwala nam wyjaśnić coraz więcej różnych zjawisk i pomaga poznać genezę różnych rzeczy. Potrafimy bez problemu rozróżnić dzieła natury od dzieł człowieka. Często, gdy człowiek  coś wymyśli, zaprojektuje, wykona - stworzy, zastrzega sobie prawa autorskie. Pan Bóg musiałaby na każdej istniejącej rzeczy stawiać swoje logo. Przecież bez Bożego błogosławieństwa człowiek by koła nie wymyślił i nie wykonał... Bez Bożego błogosławieństwa, Jego natchnienia i pomocy, nie mielibyśmy dzisiaj np. Internetu. 

Pan Bóg nie zamknął swojego warsztatu w Księdze Rodzaju po szóstym dniu. Fakt, siódmego dnia odpoczywał, jednak gdy nadszedł dzień ósmy, Bóg odlicza od początku - dzień pierwszy, zróbmy człowiekowi koło, aby mógł szybciej się poruszać i żeby mu ułatwić pracę. Dzień piąty, roku któregośtam, zróbmy człowiekowi Internet, aby mógł się komunikować z innymi, przekazywać swoje myśli, wartości... 

W Bożym warsztacie jest takie szczególne miejsce, w którym Bóg tworzy Nowe Życie. Przecież wciąż na świecie poczynają się nowi ludzie. Przez tysiąclecia, w zależności od warunków rodziło się mniej lub więcej dzieci. Część umierała szybko, część żyła długie lata. W tej części Bożego warsztatu praca ciągle wre. Można wygooglować ilu ludzi chodzi teraz po Ziemi, ilu żyło ileś lat temu... Już za czasów Maryi i Józefa robiono spis ludności w Betlejem. A wielu ludzi przecież nie miało nawet szansy odetchnąć powietrzem, bo zginęli zanim wykształciły im się płucka. Nieraz było to z winy innych ludzi, którzy odbierali Bogu prawa autorskie do tworzenia Życia. Ale było nie raz też tak, że Pan Bóg celowo nie tworzył człowieka "do końca". Jakby zaczął, a nie skończył. Dlaczego tak? Zapytamy Go jak przyjdzie na to czas. Sama jestem ciekawa, po co Bogu mój Kotomi* w niebie i dlaczego nie dał mi się nim nacieszyć... 

Nowe Życie to dla mnie jeden z największych cudów. Szczególnie teraz, kiedy już od ponad pół roku siedzę sobie w tej części Bożego warsztatu, gdzie powstaje Człowiek. To jest piękna i trudna lekcja o tym, jak działa Pan Bóg. Często chcemy od Boga natychmiastowego działania, jakiegoś pioruna z nieba, jakiegoś widocznego znaku Jego obecności... Pstryk i gotowe. Tak "szybko" działa szatan. Pan Bóg działa bez pośpiechu. I Pan Bóg jest z nami bez przerwy. Nawet wtedy, gdy zabierał nam Dziecko - był nie tylko po to, by zabrać i odejść, ale był po to, by nas wspierać i podnosić na duchu. Bóg nie opuszcza swojego stworzenia. To szatan ma w zwyczaju znikać jak już mu nie jesteśmy potrzebni, albo jak robimy się zbyt dobrzy. 

Jeszcze jedna refleksja, na koniec. Moja babcia urodziła czwórkę dzieci, teraz ma ośmioro wnucząt. Ona nie była ani razu u ginekologa. Nie wiedziała co to kwas foliowy, jakieś witaminy, kremy na rozstępy etc. Aż do samego porodu nie wiedziała czy ma synka czy córeczkę. Do ostatnich godzin przed porodem pracowała w polu... W wielkanocny poniedziałek świętowaliśmy 56 lat po ślubie babci i dziadka. 

Panem życia jest Bóg. Nie człowiek.

______________________
* Kotomi - imię naszego Dziecka, które odeszło od nas w 9 tygodniu ciąży.

poniedziałek, 30 stycznia 2012

O pewnej reklamie

Przeglądałam właśnie ulubione strony i ciekawe filmiki. Po obejrzeniu jednego filmiku na czarnym tle youtube pojawiła się reklama, która sprawiła, że poczułam się troszkę nieswojo... Na długim wąskim pasku widać najpierw zdjęcie dziecka, które leży w jakimś specjalnym łóżeczku, jakby szpitalnym, a zaraz za zdjęciem jest tekst: "Dowiedz się, jak im zapobiegać." 

Pierwsze co przychodzi na myśl - jest to reklama antykoncepcji. Dosyć dosadna zresztą. Bo odniosłam wrażenie, że dla jej autora życie to jest coś o czym decydują tylko ludzie. Stawia on przecież pytanie: "Jak im zapobiegać?" To "im" jest określone tylko przez zdjęcie noworodka, więc nasuwa się pytanie - jak zapobiegać dzieciom? Co zrobić, żeby nie nie było dziecka? I czegóż innego można się spodziewać po kliknięciu w "Sprawdź", jak nie reklamy środków antykoncepcyjnych? Zniesmaczona, bo jestem przeciwna antykoncepcji, kliknęłam, aby utwierdzić się w przekonaniu, że ta reklama jest okropna. Oto co zobaczyłam:
I zdębiałam... Chyba ja mam jakieś dziwne pojęcie reklamy. Bo zawsze sądziłam, że reklama ma zachęcać i zapowiadać produkt/usługę. 

Tu jestem zbulwersowana samą formą - pokazać dziecko i pytać jak go uniknąć, a w odpowiedzi pisać na całkiem inny temat. 
To tak, jakby ktoś bez grosza przy duszy i dachu nad głową prosił o bułkę, a dostałby bilet autobusowy... 
No ale ja, to ja... i różne dziwne, czasem normalne rzeczy mnie "bolą"...