piątek, 13 listopada 2015

Zachcianka pt. Babka cytrynowa - przepis

Już minął termin porodu, a Ala ciągle się nigdzie nie wybiera... Naszła mnie ochota na babkę cytrynową, ale z tymi babkami to ciężko o dobry przepis. Dodatkowo jeszcze każdy ma trochę inny smak i upodobania... Więc jak jedni się zachwycają jakimś przepisem to jeszcze nie znaczy, że ja też będę. Przejrzałam przepisy w necie. Nie mogłam się zdecydować na żaden... Dlatego zrobiłam babkę cytrynową "na oko" :D Wyszła średnio słodka i wilgotna, tak jak chciałam. Lukier ją dosłodził i jest dla mnie idealna.

Składniki:
1 szklanka cukru
1/2 kostki miękkiego masła
2 jajka
sok z 1 dużej cytryny
1/2 małego opakowania kefiru
szczypta soli
2 łyżeczki proszku do pieczenia
2 szklanki mąki

Lukier: sok z cytryny i cukier puder.

Wszystko ucierałam kulą w kolejności takiej jak lista składników. Utartą na gładką masę babkę przełożyłam do keksówki wyłożonej papierem i piekłam przez godzinę w 180 stopniach C bez
termoobiegu. Po 20 minutach pieczenia nacięłam ją z wierzchu :)


sobota, 31 października 2015

O Słoniku, który słuchał swojej mamy

Pewnego popołudnia Słonik obserwował swoich kolegów i koleżanki jak bawili się w ogromnej kałuży powstałej podczas ostatniej ulewy.
- Mamo, mogę się bawić z innymi? Też chciałbym się chlapać wodą i brudzić trawą i gliną.
- Tutaj możesz się bawić. - Odparła mama, ale też dodała:
- Pamiętaj jednak, że nie każde miejsce jest dobre do takiej kąpieli.
- To gdzie nie można się tak kąpać?
- Są takie wody zatrute, które powodują, że każdy, kto się w nich kąpie może później ciężko chorować. Należy je omijać z daleka, aby się nie narażać na niebezpieczeństwo. Jutro będziemy przechodzić obok takich wód więc pokarzę ci jak je rozpoznać. A teraz biegnij się bawić.
Słonik zaciekawiony opowieścią mamy chciał jeszcze o coś zapytać, ale nogi już pobiegły w stronę orzeźwiającej wody. Następnego dnia słonie wędrowały w poszukiwaniu pożywienia przez lasy i łąki. Nagle mama Słonika zatrzymała się i pokazała Słonikowi ogromne jezioro, którego woda miała dziwny kolor i niezbyt przyjemny zapach.
- To są wody zatrute, takich unikaj. - powiedziała zatroskana mama.
- Mamo, skoro te wody są zatrute to dlaczego tamte zwierzęta się w nich kąpią i piją tą wodę?
- Niektóre zwierzęta czują przyjemność z takich kąpieli i nie zważają na to, że później mogą chorować. Inne lubią mieć nietypową skórę lub sierść i specjalnie tutaj przychodzą, aby później w wyniku choroby mieć krosty i przebarwienia na ciele. Wyglądają później okropnie chociaż wydaje im się, że to jest modne i dobre. Inni przychodzą tu tylko raz w roku, tak po prostu dla zabawy. Wmawiają sobie, że tu im nic nie grozi, że to przecież tylko taka niewinna zabawa, która nie różni się od zabawy w czystej wodzie. Przecież fajnie to wygląda jak jest się tak oblepionym mazią... i śmierdzą przecież wszyscy znajomi więc po co się wyróżniać i odstawać od innych jak można się z nimi świetnie bawić... w truciźnie, której nie potrafią nazwać po imieniu - "Trucizna".
- Mamo, chyba ich rozumiem, bo wczoraj też bardzo chciałem się kąpać z innymi.
- Ja też ich rozumiem. Jest mi ich jednak żal, bo skutki chorób jakie powoduje ta zatruta woda mogą być przeróżne, ale zawsze są złe. Nieważne czy ktoś wchodzi w to jezioro po to, aby się oszpecić, czy ktoś tam wchodzi, żeby się pobawić. Niektóre zwierzęta uważają, że jeśli nie wierzą w zatrucie wody to ona im ze zrobi krzywdy - nie rozchorują się wtedy. I to jest najbardziej niebezpieczne podejście. To, że wielu się kąpało i nie zachorowało nie znaczy, że nie zachorują za jakiś czas.
- Więc od kąpieli w zatrutej wodzie można mieć bąble na ciele?
- Tak, ale nie tylko. Zdarza się bardzo często, że na ciele nie widać żadnych oznak choroby, ale wykąpany w zatrutej wodzie staje się chory w środku. Zanieczyszczenia z tej wody przenikają do ciała i zostają w nim. Bardzo ciężko jest się ich pozbyć. Spójrz na tamte zwierzęta. One tylko przesiadują już w tej wodzie. Nie bawią się, są nieszczęśliwe. Siedzenie w tej truciźnie jest ich sposobem ukojenia choroby. Nie zdają sobie już sprawy z tego, że są tak ciężko chorzy.
- Czyli wystarczy raz wejść do takiej wody, żeby potem chorować jak oni?
- Dla niektórych, silnych zwierząt jednorazowa kąpiel nie będzie szkodliwa. Może nawet stwierdzą, że pomimo kąpieli są całkowicie zdrowi i za rok przyjdą znowu się wykąpać. nie zmienia to jednak faktu, że brali kąpiel w zatrutej wodzie i choroba może się ujawnić za kilka lub kilkanaście lat.
- No tak. Skoro woda jest zatruta to nie ważne w co się wierzy i jak się do niej podchodzi. Naraża się na zatrucie każdy.
- Zgadza się. Chodźmy lepiej kawałek dalej - tam jest woda czysta, tak czysta, że nawet na dużej głębokości widać dno jeziora. Ta woda oczyszcza i przynosi orzeźwienie na długo. Dodaje siły, poprawia nastrój, a wiele zwierząt mówiło, że po kąpieli w niej szybko wyzdrowiało.
- Chodźmy.
I poszedł Słonik za mamą do czystej wody omijając zatrutą wodę szerokim łukiem. Po dłuższej chwili dodał jeszcze:
- Mamo, nigdy nie wejdę do zatrutej wody.
- Cieszę się synku. Biegnij teraz do tej krystalicznej wody przed nami, baw się, szalej. Tam będziesz bezpieczny i nabierzesz sił do dalszego życia.

Całej rozmowie przysłuchiwał się Anioł. Zatrzepotał nagle skrzydłami, wzbił się w górę i wykrzyczał:
- Kochani! Wiem już jak przekonam Tomka, że zabawa w Halloween jest zła!

czwartek, 17 września 2015

Reklama

Ja się znowu doczepię reklam :)

Aż nie wiem od czego zacząć...
To od początku.
Rodzi się maluszek - niech pije super-mleko wspomagające rozwój wszystkiego co się da. Oczywiście w reklamach mleka modyfikowanego zaznaczane jest, że najlepsze jest mleko matki, ale po tym tekście producenci prześcigają się, aby zachęcić do kupna ich produktu.
Jak choruje to niech połyka syropy.
Jak ciut starsze dziecko nie chce jeść to podaj mu syrop. Jak nie chce spać to daj mu syrop.
Jak jest sezon przeziębień - daj mu syrop - nawet jeśli samo jest zdrowe a choruje sąsiad.
Jak dziecko jest już starsze to dawaj mu żelki, cukierki i lizaki z witaminami.


Potem są tabletki na piękne włosy, cerę, paznokcie, nawadnianie, odwadnianie, zgagę, trawienie tłuszczów, odchudzanie, uzupełnianie magnezu, pamięć, koncentrację, potencję, grzybicę pochwy / paznokci, hemoroidy i pękające naczynka krwionośne...

Czy jest coś na co jeszcze nie wymyślili cudownych tabletek?

Żyjemy w świecie faszerowania się garściami cudotwórczych "leków".

A przecież...

Dla niemowlaka to nie ma znaczenia, które mleko modyfikowane wybierzesz, bo każdy producent musi przestrzegać ścisłych norm, aby produkt był bezpieczny. Mogą się różnić smakiem i dziecko może źle reagować na daną markę, ale to nie znaczy, że producent ma zwijać manatki.
Nie ma sensu faszerować dziecka litrami syropów na wszystko, jeśli dolega mu jedno. A jeśli już stosujemy dla dziecka leki to róbmy to z głową - zgodnie z zaleceniami sprawdzonego pediatry.
Hartuj dziecko i pozwól mu swoje odchorować, a nie faszeruj go specyfikami, które i tak nie uchronią go przed kaszlem i katarem.
Dla niejadka - rusz głową, a syropy wspomagające apetyt podaj na prawdę w ostateczności.
Zadbaj o zdrową atmosferę w domu - odpowiedni rytuał wieczorny pozwoli dziecku zasypiać o określonej porze i przesypiać całą noc, bez syropów usypiających.
Cukierki, żelki i lizaki witaminowe zastąp owocami i warzywami. Dużo tańsze i o wiele zdrowsze. Nawyk zostanie i nie trzeba będzie łykać kolejnych garści na super włosy, cerę, paznokcie...
Jak będziesz pić codziennie 1,5 l i więcej wody to odwadnianie/nawadnianie nie będzie ci potrzebne. Regularność posiłków zapobiegnie zgadze, mądry dobór tego co na talerzu zapobiegnie przejedzeniu się tłuszczem. Sport to najlepszy lek na odchudzanie. Magnez też bierzemy z normalnej diety i nie wypłukujemy go kawą czy innymi energetykami. Pamięć i koncentrację ćwiczymy rozwiązując zagadki, łamigłówki, krzyżówki, sudoku i ucząc się tekstów na pamięć.
Potencja? Jeśli nie wystarczy miłość i chęć, szczera rozmowa i wspólne rozwiązywanie problemu traktowane jako zabawa i ciekawe doznania nie koniecznie kończące się szczytowaniem to pora na wizytę u dobrego ginekologa. Z grzybicą pochwy też warto się tam udać. Każde schorzenie lepiej pokazać dobremu lekarzowi niż leczyć za pomocą suplementów diety. Nawet - moim zdaniem - lepiej zapłacić za prywatną wizytę i leczyć skutecznie niż bawić się w suplementy, na które też wydamy kupę kasy, a mogą nam więcej zaszkodzić niż pomóc.

Bo wiesz, jak człowiek wydaje krocie, żeby mieć w domu pół apteki to potem ma mniej lub nie ma wcale na inne super oferty reklamowe. A reklama dosięga już każdego ułamka naszego życia... Czasem się nie da kupić produktu, który by nie był reklamowany...
A największym niebezpieczeństwem jest ulec tej pokusie posiadania i zapętlenie się w długi... Tani kredyt tu, tani kredyt tam... tu ekstra pożyczka, a tam gra na loterii bo nie wygrasz jeśli nie grasz... i człowiek już nie ma siebie, bo opakował się z każdej strony w przedmioty za nie swoje pieniądze... Może wnukom uda się te długi spłacić...

Rusz głową :) Nie daj się omamić reklamom. Spójrz na mnichów i pustelników. Są tacy, którym wystarczy pokoik z łóżkiem, stolikiem, krzesłem i wieszakiem na odświętny strój. I żyją sobie spokojnie, długo i szczęśliwie.

poniedziałek, 14 września 2015

Nasz Przedszkolak

Od 1 września Darek chodzi do przedszkola... Wcześniej chodziliśmy na tydzień adaptacyjny podczas, którego  Darek nie był zainteresowany zabawą z innymi dziećmi. Podobało mu się, że jest z mamą lub tatą wśród nowych zabawek. Największym atutem przedszkola jest oczywiście dziecięca toaleta :)
Przez pierwsze dni odbierałam Darka przed leżakowaniem, aby go stopniowo przyzwyczajać i jednocześnie zapewnić, że po niego przyjdę. W poniedziałek nawet był dłużej niż w poprzednie dni, bo ja byłam na zebraniu i odebrał go Ardis.
We wtorek i środę zrobiliśmy małą przymusową przerwę od przedszkola. I to co działo się w czwartek rano to był horror.
Darek nie chce do przedszkola i koniec. On chce iść do kąta. On pozwoli wyrzucić ulubione autka do kosza. (Jakiś czas temu widział jak wyrzucam tory kolejowe, bo już były połamane i nie do użytku więc wie, że to co się wyrzuci do kosza już nie wraca.) On nie pójdzie i koniec.
Ard pracował z domu więc mi pomógł, bo ja bym się chyba poddała... Po którymś ostrzeżeniu w końcu zaczęłam pakować autka do worka na śmieci. Skoro nie chce iść do przedszkola to w domu też się nie będzie miał czym bawić... Groźba nie wystarczyła. Musiał zrobić autkom "papa". Wzięłam worek z zabawkami, klucz z piwnicy i wyszłam z domu. Jak wróciłam to Darek był gotowy do wyjścia. Musieliśmy podjechać autem, bo najpóźniej o 8:45 mamy być w przedszkolu, żeby nie zaburzać programu dnia - o 9:00 jest śniadanie.
Cały dzień odchorowywałam tą poranną batalię. W piątek Ard też był w pogotowiu, aby w razie czego mi pomóc go szykować. Nie było potrzeby - Darek się ogarnął i pomimo ustnych sprzeciwów ładnie poszedł do przedszkola. Dziś także sukces. Porozbierał się tam bez oporów, dał mi buziaka, zrobił "papa" i poszedł do sali.
Co będzie w kolejne dni - czas pokarze.
Wiem, że w przedszkolu mu się żadna krzywda nie dzieje i jego bunt i chęć zostania w domu to tylko oznaka, że mu ze mną w domu dobrze. Tam jest jednym z 25 dzieci. Musi robić to, co mu pani karze. Musi się bawić i dzielić z dziećmi, których jeszcze dobrze nie zna... Nie ma co mu się dziwić. Chodził wcześniej do żłobka, ale tam nie wymagano od niego tyle co w przedszkolu. No i do żłobka przestał chodzić prawie rok temu.


W dzisiejszym wyjściu na pewno też pomógł "plan lekcji" jaki mu przygotowałam na początku września.
Co jakiś czas, ale w miarę codziennie zerkamy na ten plan i omawiamy, jaka jest pora, którego dnia, co było, co będzie. "Prostokąty" to czas, kiedy Darek jest w przedszkolu, a tata jest w pracy.
Rysunek, jak widać robiony na szybko, ale skuteczny :)

wtorek, 21 lipca 2015

Jestem... Kim jestem?

Po głośnych akcjach Fundacji Mamy i Taty odnośnie macierzyństwa takie mi się refleksje nasunęły...
Kim jestem?
Kobietą. Widać to na pierwszy rzut oka po mojej budowie ciała, sposobie poruszania się, ubiorze.
Mężatką. Widać po obrączce.
Osobą wierzącą. Widać po pierścionku-różańcu na palcu, a czasem po szkaplerzu na szyi. (W upalne dni łańcuszek jest niewygodny... Zdarza mi się więc ściągać tą Szatę. Ufam też, że Maryja pomaga każdemu niezależnie od tego czy ktoś nosi Jej medalik na szyi czy nie.)
Jestem mamą. Po czym poznać mamę? Jeśli idę z dzieckiem i ono się tak do mnie zwraca to nikt nie ma wątpliwości. Jeśli przed moim biustem jest ciążowy brzuch to też nikt nie ma wątpliwości, że jestem/będę mamą.

Tak mnie wychowano, że moja hierarchia wartości była silna i konkretna.
1. zapoznać chłopaka
2. polubić go
3. zaprzyjaźnić się -> zakochać się
4. chodzić ze sobą -> spotykać się i poznawać jacy jesteśmy
5. zaręczyć się -> planować dalsze całe życie razem i na tym etapie poznawać się w każdych warunkach z wyjątkiem seksu i mieszkania razem na próbę
6. ślub, zakładanie rodziny.

Poznałam takiego chłopaka, który poparł te moje "wymagania". Wszystko po kolei, zgodnie z "planem". No może z małym wyjątkiem mieszkania razem przed ślubem. To jednak nie była chęć sprawdzenia siebie czy po ślubie wytrzymamy ze sobą 24/dobę. Wiedzieliśmy, że wytrzymamy, i że tego chcemy. To była konieczność ze względów ekonomicznych. I może nie wszyscy mi uwierzą, ale nasz pierwszy raz był po ślubie.
Jesteśmy otwarci na dzieci. Nie dlatego, że potrzebujemy kogoś, kto będzie zarabiał na naszą emeryturę, ale dlatego, że dla nas dziecko to owoc naszej miłości. Mamy synka. Córcia jest w drodze.
Ludzie nam zazdroszczą.
Nie twierdzę, że wszyscy.
Ominęło nas wiele problemów jak np. błędne koło antykoncepcji, aborcji, in vitro. Nasze dzieci są chciane i kochane od momentu kiedy postanowiliśmy być parą i założyć rodzinę.

Moja przyjaciółka ma zupełnie inną hierarchię wartości jeśli chodzi o zakładanie rodziny. Otóż ona wcale nie chce zakładać rodziny. Poznała wielu chłopaków, wiele randek ma za sobą i z każdą kolejną dochodziła do wniosku, że chce być sama. Nie chce mieć męża, bo by ją ograniczał. Nie chce mieć dzieci, bo nie znosi płaczu noworodków, uciapranych* buziek brzdąców, które się uczą jeść łyżeczką itd.
Jest szczęśliwa w gronie swoich przyjaciół, od których zawsze się może odciąć wracając do domu. Ona dzieci mieć nie będzie. Żadna kampania jej nie namówi. I zapewniam, że habitu zakonnego też nie założy. Jest przykładem stanu wolnego.

Kampania Fundacji Mamy i Taty zwróciła uwagę na te kobiety, których kariera i pragnienia przeszkodziły w zostaniu mamą. "Być mamą" to dla każdej kobiety może oznaczać coś innego.
Każda mama jest inna. Żyje w innej rodzinie, środowisku, warunkach, wśród innych ludzi. Co dla jednej jest szczęściem, dla drugiej będzie utrapieniem.
Uważam, że zamiast od razu krytykować kampanię fundacji - trzeba, by młode kobiety zastanowiły się czego tak na prawdę w życiu chcą.

Kobieto, zastanów się kim jesteś, kim chcesz być, jaka chcesz być. Jak do tego dojść. Czy to na pewno słuszne. Czy nie ma czegoś lepszego. Co jeśli się nie uda - będziesz rozpaczać czy szukać innych rozwiązań. Kobieto, znaj swoją wartość! Dąż do celu (nie po trupach) ale i pozwól sobie przyznać się do błędów i porażek, bo to odskocznia do lepszego jutra.

Jako mama dodam na koniec, że urodzenie dziecka i opieka nad taką malutką bezbronną i całkowicie zależną od matki istotą to największy cud. Miłość przeplata się nie raz z nienawiścią. Mądrość z bezsilnością. Słabość z gigantyczną siłą. Rozpacz z radością. Bilans końcowy plusów i minusów macierzyństwa to dziecięcy uśmiech, który wyraża więcej radości i wdzięczności niż tysiące słów uznania, pochwał, nagród...

niedziela, 17 maja 2015

W skrócie

Niedzielne południe. 
Ard na siłce. 
Daro bawi się klockami (układa: wieże, domki, małe "T" i duże "T", tory etc.) 
Następny brzdąc w drodze. Rozwija się prawidłowo jak dotąd. Ruchów jeszcze nie czuć, ale już można na 80 % przewidzieć płeć ;) 
Dokucza mi ropa, która sobie znalazła miejsce w dziąśle przy ósemce. Jestem na antybiotyku i czuję się fatalnie. 
Zero zapału do czegokolwiek. Jak się zbiorę w sobie, żeby coś porobić to szybko się męczę. 
Cóż mi pozostaje... Odpoczywam :) W końcu nic nie muszę :) 

niedziela, 8 lutego 2015

Tam gdzie cisza może sprawiać ból

Wróciłam własnie z rekolekcji.
Piękny, cichy (aż do bólu) zakątek, z luksusowym chłodnym pokojem i skromną kaplicą. Grupa około 30 rekolektantów i ksiądz rekolekcjonista z bogatą, usłaną cierpieniem historią.
Co wyniosłam?
Nie, nie katar - droga Pani-Koleżanko ze stolika w reflektarzu, która nie byłaś na żadnych konferencjach czy spotkaniach przy kominku.
Moje życie, tak od października mniej więcej to była droga pod prąd z powodu pewnego nieporozumienia. Zrodziły się w sercu nieprzyjemne uczucia, że kogoś skrzywdziłam, że to, co robię, robię źle chociaż staram się jak mogę... Zrobiła mi się rana na sercu i chociaż omodliłam tą sprawę i trwałam blisko Jezusa to ta rana ropiała w sercu. Cała sprawa została wyjaśniona jeszcze przed Bożym Narodzeniem, ale jeszcze trzeba było się tej ropy pozbyć.
Kokoszyce. Rekolekcje z wielką przewagą Ciszy. Konferencje, modlitwy, aż nadszedł czas spowiedzi. Poczytałam sobie, żeby się dobrze do spowiedzi przygotować, nową książeczkę z rachunkiem sumienia. Wzbudziłam w sercu żal. Żal, taki który nie polega na uczuciu, ale na postawie, że coś mnie przed Bogiem blokuje i nie mogę się w pełni cieszyć Jego obecnością w moim życiu. Ciągle jest coś, co mi Go zasłania, chociaż grzechów ciężkich nie mam. Wyczytałam trochę o żalu doskonałym i niedoskonałym. Pomyślałam przez chwilę jak to jest u mnie. Czy ja tęsknię za Bogiem i chcę się wyspowiadać, żeby odnowić z Nim relację? - żal doskonały. Czy ja chcę iść do spowiedzi po to, żeby w razie śmierci - do nieba się dostać, a nie do piekła? - żal niedoskonały. Bo tam, żal doskonały, chcę odbudować relację z Bogiem, który mnie kocha nad życie, a tu, żal niedoskonały, boję się o moją przyszłość i lepiej się zabezpieczyć - wyspowiadać i mieć cień nadziei, że Bóg mnie zechce w niebie przygarnąć.
Wybaczył mi Bóg to, co zrobiłam źle i nie tak. Z czystym sercem wróciłam do domu. Już ropa zebrana, rana oczyszczona i wygojona jakby leczona w komorze hiperbarycznej.
Wystarczy tylko Bóg. Jezus dotknął mnie ponownie. Uzdrowił moje serce. Wróciłam i piszę na świeżo co się tam działo... W tym Domu, gdzie było moje miejsce. Gdzie Jezus przygotował dla mnie pokój i gdzie mnie nakarmił do syta. Czuję się teraz jak źrebak nowo narodzony, który na takich silnych, ale jeszcze koślawych nogach próbuje stanąć obok matki. Jak się odnajdę w rzeczywistości?
Dostałam narzędzia do tego, aby się odnaleźć szybko i aby prowadzić innych, tak jak mnie do tego Bóg już wcześniej powołał.
Takim moim osobistym odkryciem na tych rekolekcjach było dostrzeżenie problemu, że jestem takim niesfornym uczniem Jezusa. Narzekam, że nie wychodzi mi Namiot Spotkania, że ciężko mi się modlić na kolanach, że nie widzę Boga w moim życiu, że Jezus się gdzieś schował przede mną i nic do mnie nie mówi, że... Odkryłam, że Jezus czeka na moje wyciszenie. czeka na ten moment kiedy będę gotowa żeby Go usłyszeć i przyjąć Jego Słowo. Robię to samo na lekcjach. Kiedy uczeń rozmawia to nie ma sensu, żebym ja mu wygłaszała katechezę, bo on jest nastawiony na mówienie, a nie słuchanie. Moim zadaniem jest zamilknąć i dopiero zapatrzeć się w Mistrza i posłuchać Jego cichego, subtelnego, kojącego głosu poruszającego skamieniałe serce do miłości pięknej i czystej. Tego głosu, który potrafi przetopić lody serca. Który wskazuje drogę i który mówi mi konkretnie co robić w życiu.
Zrodziło się w moim sercu pragnienie, aby poznać Jezusa. Po tylu latach służby Jemu i nauki o Nim. Pojawia się ta myśl - Jezu - nie znam Ciebie jeszcze. Już zapomniałam jaki jesteś. Już zapomniałam co robisz. Już nie wiem jak brzmi Twój głos w moim sercu. Rozpędziłam się w życiu, narobiłam bałaganu, wyhamowałam i Ciebie nie widzę. Jesteś dla mnie obcy i pora Cię poznać bliżej. Umówić się na kilka randek z Tobą.
Dziękuję Bogu za ten czas. Nasz Bóg jest wielki, potężny, a jednocześnie czuły i delikatny. Szanuje naszą wolność i nie robi nam nic na siłę. Jemu chwała i cześć i uwielbienie. Amen.