środa, 29 grudnia 2010

Po-świąteczne refleksje

Minęły już Święta. Kolejne w mym życiu. Zabiegane troszeczkę, bo poszczególne dni spędzane różnych miejscach... Co wyróżnia te dni od zwykłego weekendu? Pasterka, kolędowanie, spotkania z rodziną, ciepła atmosfera, radość (troski jakby blakną i mało się narzeka, więcej ludzie się chwalą), choinka, prezenty... Refleksje...
Minęły już Święta. Czy Jezus się we mnie narodził w tym roku? Czy Go właściwie przyjęłam? Czy nie przespałam tych Świąt? Nie od razu po poczęciu matka dowiaduje się, że pod sercem nosi nowe życie. Dopiero czas pokaże, że następują pewne zmiany w jej życiu... Są też kobiety, które bardzo pragną nowego życia, a pomimo starań nie mogą zajść ciążę. Teraz jestem taką Matką dla Jezusa. Nie wiem czy już się we mnie narodził, ale moje pragnienie Jego jest tak wielkie, że jeśli czas pokaże, że Święta nie zaowocowały... adoptuję Jezusa, będę Go poznawać i razem z Nim się rozwijać... Bo choć życie bez Boga jest fajne, to z Bogiem jeszcze lepsze!

poniedziałek, 29 listopada 2010

Opowiadanie o Agatce

Mała Agatka nie mogła się odczekać kiedy spadnie pierwszy śnieg. Czekała z utęsknieniem, zamknięta w sobie, na biały puch, który dodaje nadziei na nadejście pięknego czasu. Miała bowiem w sobie wiele ponurości, którą śnieg mógł rozjaśnić, a przez to ona mogła znaleźć jej źródło. Za oknem obudził się dzień, lecz się nie rozjaśniał. Chmury zakrywały słońce, a były przy tym coraz grubsze, bo im bliżej południa tym tak samo ciemno było na dworze. Parę dni minęło w takim zawieszeniu. Ponurość "z siebie" wylała się na świat. Ale jakaś biała nić ciągle plątała się Agatce "w sobie", a ona wciąż czekała z utęsknieniem na śnieg.

Pierwsze płatki opadające na szare chodniki pod jej stopami topiły się i wielka plucha towarzyszyła jej na każdym kroku. Trzymając w rączce białą nić Agatka szła w kierunku kłębka, lecz zamiast niego znalazła jedną wielką zapętloną kulę, z której biała nitka wychodziła gdzieś dalej. Te pierwsze płatki zimy zachęciły ją do rozwiązania tego wielkiego supła, aby mogła dalej nawijać na szpulkę tą nitkę i poszukiwać kłębka. Na szczęście był w pobliżu silny mężczyzna, którego mogła poprosić o pomoc. Pan wyjął z kieszeni scyzoryk i rozciął nitkę w dwóch miejscach, tak, że zniszczoną przez liczne węzełki kuleczkę Agatka mogła wyrzucić, i z pomocą pana zawiązała malutki węzełek na końcach nitki i zadowolona szła dalej - zwijając w kłębek nitkę i oczekując na biały śnieg, który rozświetli jej źródło ponurości. 

To się stało w pierwszą niedzielę adwentu. Agatka wyjrzała przez okno na szarość nieba i spostrzegła, że świat okryty jest białą kołdrą śnieżynek. Rozradowana spojrzała w siebie i odkryła że jest szczęśliwa. Że tej ponurości co była w niej nie już ma. Jest w niej biało i czysto. I trochę pusto. 

Pewna kobieta dała Agatce początek niebieskiej nitki. Ładnie wygląda niebieska nitka na białym tle Agatki. Agatka zapragnęła znaleźć początek tej nitki, aby cała nitka nawinięta na kłębek zdobiła ją. Rozpoczęła swą wędrówkę w poniedziałek tuż po pierwszej niedzieli adwentu, aby nie tracić ani chwili, ale czym prędzej mieć niebieskość. W końcu dzieci chcą mieć to, co im się podoba, a o tym co było brzydkie zapominają, dlatego ponurość jest już historią, a niebieskość radością oczekiwaną. Agatka jeszcze nie zdaje sobie sprawy z tego, że na końcu niebieskości będzie kolejna nić... a za nią kolejna... aż zbierze wszystkie, które jej się spodobają. Najważniejsze tylko, by zapragnęła jeszcze jednej, tej niewidzialnej dla oczu, która te wszystkie niebieskości, zielenie, czerwoności, żółcie... obejmie w całość i pozwoli wyszyć Agatce w sobie unikalny tatuaż - przeszczęśliwa. 

poniedziałek, 8 listopada 2010

Najpiękniejsze serce - B. Ferrero

"Pewien młodzieniec chwalił się że ma najpiękniejsze serce w dolinie.
Chwalił się nim na rynku
i zebrał się ogromny tłum by je podziwiać bowiem było w swym kształcie perfekcyjne.
Nie miało żadnej skazy,
było przepiękne, gładkie i błyszczące.
Biło bardzo żywo.
Chłopak krzyczał na cały głos że nikt nie ma piękniejszego serca od niego
i wszyscy mu potakiwali
bowiem jego serce było idealne.

Jednak w pewnym momencie
jakiś strzec z tłumu krzyknął:
Dlaczego twierdzisz
że twoje serce jest najpiękniejsze
skoro moje jest o wiele piękniejsze od twojego.

Młodzieniec bardzo się zdziwił słysząc te słowa
a potem spojrzał na serce starca i się zaśmiał.
Serce starca biło bardzo żywo,
być może nawet żywiej od serca młodzieńca
ale było to serce poorane rozlicznymi bruzdami,
serce w którym było
wiele brakujących kawałków.
Wiele tez w nim było kawałków
które do tegoż serca nie pasowały.
Było to serce brzydkie
które w żaden sposób nie mogło się równać
z nieskazitelnym sercem młodzieńca.

Chłopak zapytał się dlaczego starzec uważa
że jego serce jest piękniejsze
skoro wszyscy widzą, że nie jest ono
nawet w części tak piękne
jak jego własne serce.
Wtedy starzec rzekł, że w życiu nie zamieniłby tego serca na serce młodzieńca.
Powiedział też aby młodzieniec spojrzał na jego serce i wskazując na blizny rzekł.
Widzisz te blizny i brakujące kawałki.
Nie ma ich tu dlatego,
że ofiarowałem je z miłości dla wielu osób
a niesie to ryzyko bo często się zdarza,
że sami ofiarowujemy uczucie dla innych,
ale oni nie dają nam nic w zamian.
Stąd te blizny bo choć dałem im cześć swojego serca, oni nie dali mi nic.
Jeśli natomiast spojrzysz uważnie dostrzeżesz,
że wiele kawałków do mojego serca
niezupełnie pasuje.
Są to kawałki serca innych,
które oni mi ofiarowali
i które znalazły stałe miejsce w moim sercu.
Dlatego moje serce jest piękniejsze od twojego.
Natomiast te bruzdy,
które widzisz zrobili ludzie nieczuli,
ludzie, którzy mnie zranili.

Wtedy młodzieniec spojrzał na starca,
zrozumiał i zapłakał.
Potem wziął kawałek swojego przepięknego serca i ofiarował go starcowi,
a starzec zrobił to samo.
Padli sobie w ramiona i rozpłakali się po czym odeszli razem w wielkiej przyjaźni.
Młodzieniec włożył część serca starca
do swojego serca
w miejsce brakującego kawałka
który dał starcowi.
Ten nowy kawałek pasował tam,
choć nie idealnie,
co zmąciło
doskonałą harmonię serca młodzieńca.
Nigdy jednak wcześniej serce młodzieńca nie było tak piękne jak w tym momencie
i młodzieniec dopiero teraz to zrozumiał

Pracuj tak,
jakbyś nigdy nie potrzebował pieniędzy,
tańcz tak
 jakby nikt na ciebie nie patrzył
i zawsze kochaj tak
 jakbyś nigdy wcześniej nie kochał"

niedziela, 24 października 2010

Refleksje

Dawno nie pisałam... Znowu dużo się działo... Wszystko na raz i nic nie wypaliło, więc teraz będzie powoli, po kolei. I z Bogiem. Mieszkamy od trzech tygodni we własnym Gniazdku. Dziś poświęconym przez zaprzyjaźnionego Księdza. Od razu lepiej... Może Bóg nas uchroni przed kolejnymi awariami, problemami z remontem etc. Od jutra dokańczam pisanie magisterki, żeby ją w czwartek oddać do sprawdzenia. Na początku listopada zaczynam poszukiwanie pracy. 

Czego nauczyłam się w ostatnim czasie? 
Zaufanie Jezusowi polega na całkowitej zgodzie na absolutnie wszystko, co dla nas przygotował. Nie można mówić: "Jezu, ufam Tobie", a gdy coś pójdzie nie po naszej myśli - mówić: "Jezu, spadaj!". Tak, Bóg nami kieruje, aby wszystko toczyło się dobrze w naszym życiu; aby krzyż nie był za ciężki, a odpowiedni. Aby nam nie zabrakło żadnej łaski. Warunek jest jeden. Musimy współpracować z Łaską. Bóg na siłę nas nie zbawi. A jak się z Bogiem współpracuje? To już każdy w sercu musi sobie odpowiedzieć na to pytanie. Bo życie każdego jest inne, wyjątkowe. Najprostszym i najtrudniejszym zarazem sposobem - jest pokochać Boga. Żeby Go pokochać - trzeba Go poznać. Poznać kogoś można tylko poprzez częste przebywanie z nim, wspólne rozmowy i wspólne robienie czegoś... 
Bóg posyła do nas ludzi. Jedni są z nami przez długie lata, a obecnością innych cieszymy się zaledwie kilka tygodni... A każdy z nich może nas budować i towarzyszyć w codziennym życiu. Lepiej mieć Przyjaciół wokół siebie... Dlatego trzeba być przyjacielem. Ta prawdziwa przyjaźń musi mieć jednak pewną cechę wroga. Mianowicie tą szczerość i bezpośredniość, aby umieć wskazywać błędy i napominać, gdy jest taka potrzeba. Sposób wyrażania tych trudnych tematów musi być subtelny, aby budował, a nie niszczył - to różni przyjaciela, od wroga. 
Systematyczność i życie według jakiegoś planu owocują radością z osiągnięć. Warto mieć jakiś szkic zajęć na kolejny dzień, aby nie tracić czasu, ale dobrze wykorzystać te chwile, które tu mamy, na ziemi. Bo tracić czas można w bardzo łatwy sposób, ale traci się go bezpowrotnie.

Na koniec jedno zdanie, moja Skała:
Wierzę, w grzechów odpuszczenie.

środa, 20 października 2010

Wyjaśnienie demotywatora


Ten znak służy mieszkańcom budynków przy parkingach... Zdarza się, że kierowcy ruszając robią w mieszkaniach spalinową zadymę. Kiedy włączają silnik to wszystko z rury wydechowej skierowane jest prosto na czyjeś okna. Pół biedy jeśli jest zamknięte, ale przy otwartym oknie, gdy ludzie wietrzą pokój i nagle duszą się spalinami - to jest demotywator. Dodatkowo takie okopcone okna trzeba częściej myć i bardziej szorować.
Miałam napisać o tym wcześniej, ale miałam inne sprawy na głowie...

wtorek, 7 września 2010

O naszym remoncie. cz. 10.

Aż by się chciało napisać coś dobrego i zakończyć te raporty remontowe, ale pan Adam Lincer okazał się po prostu oszustem i kombinatorem. Także naciągaczem. Kuchnia do tej pory nie jest skończona. Ciągle nie są zamontowane halogeny, brakuje płytek przy kaloryferze (a kupiłam je dawno temu!) Umówiłam się z panem Adamem, że przyjdzie dziś skończyć ten remont. Na pewno mnie nie pomylił z innym klientem bo dokładnie powymieniał co zostało do zrobienia. Dziś się nie doczekałam ani na pana Adama, ani na telefon czy sms z wyjaśnieniem. Moich telefonów nie odbiera. Więc teraz już, przykro mi bardzo, ale negatywne opinie idą w świat panie Lincer! Płaciłam na bieżąco za wszystkie wykonane rzeczy i materiały które sprowadzili. Więc nie mogą powiedzieć ze coś było nie tak z mojej strony. Mało tego skasowali sumę z vatem i ja ciągle czekam na fakturę i rozliczenie z hurtowni, w której kupowałam materiały. Więc moja cierpliwość się skończyła.

Teraz poszukuję cykliniarza. Widać tych specjalistów jest już mniej niż budowlańców, a cena jaką usłyszałam przez telefon? Jak z kosmosu. Zobaczymy po oględzinach parkietu, które już wkrótce, mam nadzieję.

piątek, 27 sierpnia 2010

O naszym remoncie cz.9.

We wtorek sprawdziliśmy efekty remontowe... i zapłaciliśmy za robotę.
Zabrakło 7 płytek do kuchni... jak je dostarczą to firma je doklei. Jeszcze nie pociągli halogenów w kuchni - to też mają zrobić, gdy będą kafelkować... Jeśli chodzi o wymianę drzwi to.. futryny są, ale skrzydła drzwiowe jeszcze oryginalnie zapakowane... Będą musieli je też zawiesić i sprawdzić czy dobrze te futryny zamontowali... Oby były dobrze! Bo już się dość nadenerwowałam przy płytkach w kuchni... :/ Niektóre szpary za szerokie, inne za wąskie... Jedne płytki "wpadły" inne gdzieś uciekały... I pan Adam - szef, który je kładł się nie pojawiał więc nie było możliwości mu powiedzieć w oczy, że ma to poprawić... W końcu panu Adamowi - drugiemu, dałam jasno do zrozumienia, że mają to poprawić, zanim to zafuguje. No i poprawili szpary... jeszcze został problem listwy wykończeniowej, której przy kafelkowaniu pan Adam - drugi nie wkleił... doklejenie jej potem już nie wyszło tak jak powinno. Na dole jest idealnie, a na górze odstaje z jednej strony. Dodatkowo nad płytkami idzie wykończeniowy dekor typu cygaro. Gdyby listwa była dłuższa to byłoby ładnie wykończone, a tak? Wyszło jakieś dziwne coś... No ale już nie będą tego zmieniać. Już mam ich dość. Poza tym cygaro miało się kończyć tak, żeby nie wchodziło koło szafki wiszącej, a pan Adam nakleił je do samego końca ściany. Jak przywiozą mi meble i one się nie zmieszczą przez dekor to: wrrrr. Trzeba będzie je wykuć.
Mieli skończyć do 19 sierpnia całość... Pokazali, że kafelkować nie umieją i nie są terminowi. Jeden zaczyna, kto inny kończy przez to wychodzą niedomówienia. To był cud, ze na m podesłali pana Ryśka i łazienka jest perfect i w terminie. Kuchnia - duuuuużo prostsza i sobie z nią nie poradzili... Gdybym tylko wcześniej wiedziała jak się kafelkuje to sama bym lepiej te płytki położyła. Jeszcze nie przyjrzeliśmy się dokładnie podłodze w kuchni, bo jest przykryta kartonami, żeby jej nie porysowali... Ale to już się przyjrzę niebawem, bo będę musiała tam wysprzątać, żeby zamówić cykliniarza.

środa, 18 sierpnia 2010

O naszym remoncie. Cz.8.

Pan Paweł przysłał pana Adama. Razem z żoną przysłali nam pana Janka do wykonania remontu. Przez 2 tygodnie pan Janek mierzył ile rurek będzie potrzebował. Po czym po małych zakupach zniknął w piątek. W poniedziałek przyprowadzili pana Ryśka (ściągniętego na szybko przez internet), któremu dostała się najtrudniejsza robota. Trzy tygodnie zajęło mu pociągnięcie kanalizacji i prądu w kuchni i łazience oraz wykonanie całej łazienki. Łazienka jest gotowa i jest ok :) W czasie gdy pan Rysiek robił łazienkę pojawił się pan Adam i zaczął kłaść kafelki w kuchni. Nie dokończywszy roboty zniknął. Gdy pan Rysiek całkiem skończył łazienkę to dokończyć kuchnię przyszedł inny pan Adam z synem.

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

O naszym remoncie. Cz.7.

Kuchnia:
Prawie wszystkie kafelki są już na ścianie. Trzeba jeszcze przykleić te brakujące wykafelkować podłogę. Tylko nie mogę znaleźć nigdzie zielonej fugi z Atlasu ;( Zostaje jeszcze sufit do zrobienia

Łazienka:
Już wykafelkowana. W sobotę w trójkę skręcaliśmy wannę przez 7 godzin. Dziś gazownik zamontował piec, a pan Rysiek wstawiał futrynę i wykańczał kafelkować nad nią. Zostaje do zrobienia podłoga i sufit; no i gniazdka kontaktowe.

Futryny do pokoi... stoją dwie i na oko wyglądają na krzywe. Zabrakło chłopakom pianki chyba i zamiast dokupić i skończyć robotę to zostawili wszystko i zniknęli. Jeszcze jedna futryna czeka na wstawienie.

piątek, 30 lipca 2010

O naszym remoncie. Cz.6.

Oto fotka stelaża z geberitu podstawionego tak, jak będzie zabudowany płytkami.
A to widok z naszej sypialni na przedpokój i łazienkę...
To nie jest cały gruz... jeszcze go przybyło, ale jutro mają go zabrać.
"Fartuch" w kuchni - w miejsce skutego tynku przyjdą kafelki. 

Załatwiłam dziś dwie rzeczy.
1. Zadzwoniłam do producenta drzwi i futryn, które kupiliśmy w Liroyu i zapytałam czy jest możliwość zamówienia u nich jednej belki, żeby przywieźli/przysłali mi do domu. Pani powiedziała, że oni tego nie robią ze względu na zbyt wysokie koszty. Poleciła mi zamówić brakującą część w najbliższym Liroyu, więc jej wyjaśniłam: zamawiałam belkę 14 lipca i mam ją odebrać 21 sierpnia, a ja ją potrzebują na JUŻ. Pani jak dowiedziała się w którym to mieście to powiedziała mi, że oni tam w każdą środę wiozą towar i sprawdziła, że mają te belki na stanie więc jeśli Liroy złoży zamówienie to nie będzie żadnego problemu żeby tą belkę mi przywieźli do Liroya w najbliższą środę. Ucieszona i spokojniejsza pojechałam do Liroya. A tam pracownicy niewiele mogli zrobić - sprawdzają w systemie, sprawdzają na sklepie i belki nie ma... Poprosiłam o wezwanie kierownika. Pewna pani wyjaśniała mi, że terminy dostaw ustala producent i oni nic nie mogą poradzić. Powiedziałam o moim telefonie do producenta i o możliwości sprowadzenia belki w środę. Pani wykonała telefon do producenta i poprosiła o przysłanie belki na środę. Zamówienie przyjęte - jest szansa. Pani Agnieszce bardzo dziękuję za cierpliwość do mnie i telefon do producenta. Aż się popłakałam im w tym sklepie... Robotnicy chcą już kafelkować a tu futryny nie ma jak wstawić...
2. Przyjechał pan ze sklepu, a właściwie salonu - salonu kuchni i wymierzył całą kuchnię. Więc czekam tylko na dokładniejszy projekt i wycenę mebli. Trzeba je zamawiać szybko, żeby nie było potem jak z futryną.

środa, 28 lipca 2010

O naszym remoncie. Cz.5.

Rano zajęliśmy się przerobieniem rurek od kaloryfera w łazience, bo poprzedni fachowcy skutecznie utrudnili jakiekolwiek manewry - nie szło tych rurek ani rozkręcić, ani na nie nałożyć kafelek, ani wsunąć płytki pod te rurki... Więc wymyśliliśmy sposób na pozbycie się ich i potrzeba było wykuć trochę w tynku. Zanim jednak pan odpalił wiertło - zgasło nam światło w łazience, wyłączyło się radio - prąd szlag trafił. Sprawdzamy korki - bezpieczniki sprawne. Pytam u sąsiadów. Jeden z nich zadzwonił po elektryka. Ponad godzinę czekaliśmy na prąd. W tym czasie podgipsowaliśmy rurki do wody. A gdy naprawili prąd od razu wróciliśmy do grzejnika w łazience. Skończyliśmy o godzinie 11. Pracownik trochę zdenerwowany, bo mieliśmy o 10:00 oddać zgrzewarkę, zadzwonił do pani Ilony i dowiedział się, że ona po nią nie ma jaki przyjechać, bo zepsuło jej się auto.
Po zakończeniu z grzejnikiem i ogipsowaniu czego się dało pojechaliśmy po kable i puszki do pociągnięcia gniazdek w kuchni. Po tych zakupach i pociągnięciu kabla doszliśmy do pewnego problemiku - gdzie dokładnie w łazience zrobić kontakt. Przy tym wyniknął już dużo większy problem - licznik z wody jest dokładnie na wysokości stelaża z ubikacji i nie bardzo jest co z tym zrobić... Była już godzina 15:00. O godzinie 15:30 wpadłam na pomysł, że od 16:00 jest otwarta u nas administracja, a skoro mamy zgrzewarkę to da się licznik podnieść wyżej. Wystarczy, że pani z administracji przyjdzie, sprawdzi stan licznika przed przeróbką i po przeróbce i nie będzie problemu. Poczekaliśmy do 16:00 i po jakichś 15 minutach problem był rozwiązany - licznik podniesiony, woda w pionie odkręcona... Gdyby pani Ilona zabrała nam zgrzewarkę to... Nie wiem co.
To jednak nie koniec problemów i kombinowania. Stelaż się zmieścił, ale teraz licznik bardzo odstaje. Po maksymalnym przedłużeniu nóżek stelaża (czyli postawieniu stelaża jak najdalej od ściany) licznik ciągle jest za szeroki. Płytki przychodzą prawie bezpośrednio na stelaż. Licznik też ma być przykryty płytkami - tuż nad licznikiem będzie półka, a on jest za bardzo wysunięty. Jedyne sensowne rozwiązanie jakie znaleźliśmy to geberit zamontować pod lekkim kontem. Jedna śruba na jednej ścianie, druga śruba na drugiej ścianie. Wtedy półka nad spłuczką i licznikiem wyjdzie trójkątna, a całość się ładnie schowa. Zyskamy przez to ciut więcej miejsca przy umywalce. Zdjęcia wkrótce.

Za te pomysły i rozwiązania - dzięki Bogu!

wtorek, 27 lipca 2010

O naszym remoncie. Cz.4.

Dwa dni i instalacja wodno-kanalizacyjna pociągnięta i podniesiony kaloryfer w kuchni :) Prace wykonuje jeszcze inny pracownik. Przyszedł, pooglądał co jest i wziął się do pracy. :) A ja nie mogę się doczekać końca...

czwartek, 22 lipca 2010

O naszym remoncie. Cz.3.

W tym tygodniu następuje "zbiórka" materiałów potrzebnych do remontu. Mam wrażenie ze to trwa wieki... W samym mieszkaniu zmieniło się tylko to, ze została rozebrana ścianka i zebrane kafle z podłogi w kuchni.
I dotarły w końcu zakupy z Liroja Merlina...
W środę o 10:00 zadzwonił pewien pan, że już wyjeżdżają, ale brakuje kabiny bo w tej którą mieli dla nas są popękane szyby i muszą nam sprowadzić z Katowic. Pozostałe zakupy, z Mikołowa do Tychów wieźli przez... 2 godziny. W czwartek, dziś, miał pan rano dzwonić kiedy będzie kabina. O 11:00 zadzwonili: "Czy ta kabina może przyjechać przed godziną 15?? Bo my mamy strasznie dużo tych transportów na popołudnie i by nam zależało..." Moja odpowiedź: "No ja tu od rana na was czekam..." "Ok, bo my teraz czekamy na kierowcę i jak przyjedzie to od razu ładujemy towar do auta i kierowca będzie dzwonił." No to czekam... Czekam... CzekaMY... bo Eflu i Draco znowu przyszli do pomocy przy wnoszeniu... Doczekaliśmy się telefonu: "Może pani schodzić, ja za minutkę będę." Na klatce odbieram znowu telefon od kierowcy: "Mi się faktury pomyliły, ja jestem w Łaziskach i u pani będę za 20 minut.Przepraszam..." Był za pół godziny, tzn. o 13:15.
Nie mam ochoty więcej tam nic kupować. Miło z ich strony, że sami rozpoznali wadliwy towar i dostarczyli nowy (chociaż też trzeba go dokładnie sprawdzić, a na to sama nie miałam już czasu i ochoty), a nie wcisnęli kitu... Ale to czekanie?? I ten bałagan z futrynami... Ech :) Już się z tego śmieję po prostu :]
A jakie najbliższe plany remontowe?
Pociągnąć wodę, postawić ścianę między kuchnią a przedpokojem i podnieść grzejnik.

poniedziałek, 19 lipca 2010

Grunwald 2010

Grunwald 2010

W piątkowy poranek, a dla niektórych w czwartek bardzo, bardzo późno w nocy... czyli o godzinie 5:45 wyjechaliśmy z domu, aby o 6:00 być na umówionym miejscu i razem z załogą drugiego auta wyruszyć w długą drogę. Pilotem wyprawy był Storm, z Natalią i Kariną. A pilotowanymi był kierowca Ardis z siostrą Gosią i ze mną.

Jechało się super. Z Tychów na Katowice trasą, szybciutko :) Pierwszy postój gdzieś na stacji. Storm wyrusza pierwszy a Ardis nie umie odpalić auta... Wiedzieliśmy co się dzieje...  Trzeba go na popych. Odpalił. Jedziemy :)

Dotarliśmy na Grunwald. Samochody ustawiają się w rządku żeby zapłacić za parking i pole namiotowe wiec my też stoimy w sznureczku. Pan ze służb porządkowych spojrzał na pasażerów samochodu i mówi: "12 zł za parking i jeszcze za namiot to będzie w sumie 57zł." Znaleźliśmy miejsce i rozbiliśmy namioty obok samochodu. Poszliśmy pozwiedzać co mają.

Znaleźliśmy miejsce walk rycerzy - turniej indywidualny, ale przez tłumy nie szło zbyt wiele dostrzec. Jedynie Ardis wspiął się na drewniany wysoki płot i porobił zdjęcia. Poszliśmy dalej. Widok ludzi ubranych w stroje średniowieczne i chodzących pomiędzy namiotami i sprzętami typowo średniowiecznymi robił duże wrażenie. Poszliśmy obejrzeć próbę inscenizacji bitwy. Smażyliśmy się na słońcu. Ale było ciekawie. Na wzgórzu lasek, obok lasku dwa domki ze słomianym dachem... a my mamy widok spomiędzy drzew i domków. Było ok do chwili gdy dokładnie przed nami zaparkował ambulans i już nic nie było widać...

Storm z Natalią i Kariną poszli w swoją stronę, a my zgadaliśmy się z Amu i spotkaliśmy się na pomniku. Około 22:00 rozsiedliśmy się wygodnie, żeby obejrzeć film kina plenerowego pt. "Krzyżacy". Było by wspaniale gdyby nie to, że tuż za plecami była muzyka średniowieczna, przy której ludzie tańczyli. W efekcie słyszałam co trzecie słowo z filmu. Potem, sen... Nie ma co narzekać :) Jedyny problem to taki że zmarzliśmy trochę, pod samymi kocami (jak się okazało w pt rano - nie mamy śpiworów w domu).

Sobota. Śniadanie i spacer - porozglądać się po okolicy. Bitwa zaplanowana była na godzinę 14:00. Ustaliliśmy wcześniej, że około godziny 12:00 pójdziemy zająć jakieś dobre miejsce na bitwę, ale o godzinie 10:00 już tłum ludzi siedział na kocach pod parasolkami i czekał w słońcu. Nie pozostało nam nic innego jak przyłączyć się i czekać. Przynieśliśmy koc, jedzenie, picie i czekaliśmy. O godzinie 13:00 zaczęli się rycerze zjeżdżać na pole bitwy i przygotowywać do całej bitwy. Ludzie siedzący z przodu, niżej zaczęli się podnosić i robić zdjęcia a z tyłu z góry huknął głos tłumu: "Sia-dać! Sia-dać! Sia-dać!" :) Siedziało się jak w amfiteatrze. Mieliśmy dobry widok na wszystko, pod warunkiem, że wszyscy siedzieli. Organizator przez głośniki podał komunikat, że bitwa zacznie się o godzinie 14:00 i ludzie mają siedzieć i złożyć parasole, żeby inni też widzieli.

Bitwa. Narrator opowiadał co się dzieje, a rycerze odgrywali sceny. Czasem nie mogłam się połapać gdzie co  jest ;) Ale kilka momentów zrobiło na mnie wrażenie. Przykładowo te zasłaniające nam w piątek domki ze słomianym dachem podpalili Krzyżacy. Ogień był wielki. Gdy cała słoma spłonęła strażacy, którzy byli na miejscu zaczęli gasić pożar. Gdy ugasili ogień - unosił się jeszcze jasny, gęsty dym. A gdy już się ulotnił - strażacy poczęstowali zimnym prysznicem ludzi siedzących w pobliżu. My tym razem siedzieliśmy dokładnie z drugiej strony... Widowiskowe było także samo starcie dwóch tysięcy "srebrnych głów" połyskujących na słońcu. Wydawało by się że jest ich tam strasznie dużo, a tu nagle kolejni rycerze stojący tuż przy widowni, na "komendę" narratora wyruszają do walki i jest jeszcze więcej wojowników. Niesamowite. Ta godzinna walka była tak ciekawa, że czas, jak "stał w miejscu przez te 4 godziny czekania, tak o tej 14:00 rozpędził się maksymalnie.

Po bitwie były oklaski na stojąco i ludzie zaczęli się rozchodzić. My także dotarliśmy do samochodu. Pozbieraliśmy namioty i popakowaliśmy wszystko do auta. Postanowiliśmy już jechać. Znaleźliśmy sznurek aut próbujących wyjechać na ulicę i ustawiliśmy się w nim. Auto ciągle nie odpalało i trzeba było go na popych odpalać. W ciągu 4 godzin przejechaliśmy 500 metrów i zaparkowaliśmy blisko ulicy. Uznaliśmy, ze pójdziemy coś zjeść i pochodzić jeszcze po polach. Organizatorom należy się nagana za dwa różne koncerty w takiej odległości od siebie, że stojąc przy Armii słychać: "Jesteś szalona! Mówię ci, zawsze nią byłaś..." Około 21:00 pojawił się chłodny wiatr i chmury zapowiadające, że za chwilę może lunąć deszcz. Poszliśmy szybko do aut. Korek już się rozładował trochę. Wyruszyliśmy.

Przez godzinkę jechało się dobrze i szybko. Po tej godzinie drugą godzinę staliśmy, bo dogoniliśmy nasz korek. Natalia szukała objazdów przez wsie, ale uznała, że będzie to bez sensu więc staliśmy. Ku naszemu zdziwieniu jak ruszyliśmy tak już korka nie było. Jak mijaliśmy stacje to trzy najbliższe były pełne samochodów.
Wyprzedziliśmy Storma. Ardisowi lepiej się jeździ nocą jak się coś dzieje na drodze, a nie trzyma się monotonnie jednych światełek kierowcy przed nami... No i w Sochaczewie zmyliły nas znaki. Chcieliśmy ominąć Warszawę, więc wjechaliśmy na centrum miasta. Zajechaliśmy na stację i zapytaliśmy jak dotrzeć do trasy... Wylądowaliśmy na trasie nr 2, zamiast 50. Zajechaliśmy aż do samej stolicy. Poinstruowani przez Natalię szukaliśmy trasy nr 8. Udało się. Oznaczenia w Warszawie i mały ruch na ulicach umożliwiły nam szybki przejazd po właściwych drogach :) W końcu była 2:00 w nocy ;) Jadąc sobie ósemką, napisałam smsa do Natalii, że już jesteśmy na dobrej drodze. Odpisała że oni też jadą ósemką, i że zrobią sobie godzinny postój. Jakie było nasze zdziwienie, jak zajechaliśmy na stację, a tam Storm odpoczywa :D My jechaliśmy dalej. Przed Radomskiem wjechaliśmy w burzę i deszcz. Potem już Częstochowa i Katowice i dom.

Wróciliśmy o 6:30. O 7:00 spaliśmy jak niemowlęta :)
Zdjęcia wkrótce :)

środa, 14 lipca 2010

O naszym remoncie. Cz.2.

Zakupy. Wchodzimy do sklepu gdzie do remontu mają "wszystko". Przyjechaliśmy po drzwi, bo w mieszkaniu już futryny zerwane i ścianki się sypią. Wybór taki, że trudno zdecydować. Nie patrzymy na ceny, ale też omijamy te najdroższe (chociaż jedne były idealne do naszego salonu... skrzydło kosztowało ponad 800zł. W sumie byliśmy gotowi je wziąć do chwili, gdy zobaczyliśmy cenę ościeżnicy, czyli futryny... drugie tyle co drzwi). Zdecydowaliśmy się ostatecznie na konkretne drzwi, zapisaliśmy czy prawe czy lewe. Wszystko super. To trwało około 40 minut. A potem czekaliśmy półtorej godziny na kogoś z obsługi. Nie chciało nam się tak sterczeć jak ciołki więc poszliśmy na dział łazienek. Wybraliśmy wannę, umywalkę z szafką, wc ze stelażem i spłuczką w zestawie... i podobnie jak na dziale z drzwiami stoimy i czekamy na pracownika sklepu... Załamka. Doczekaliśmy się. Złożyliśmy zamówienie i wracamy na drzwi. Znowu nikogo nie ma... W końcu pojawiła się pani w firmowym stroju sklepu, aby posłużyć nam pomocą. Pokazaliśmy jej jakie drzwi chcemy. Okazało się, że nie ma górnej belki ościeżnicy. Jak to jest możliwe, że nie ma?? Kto wykupił samą jedną część futryny?? Pani sprawdziła w komputerze i powiedziała, że w Żorskim sklepie mają 30 sztuk tego produktu, więc następnego dnia, czyli dziś jedziemy do Żor. Oczywiście też czekaliśmy... Tylko krócej. Pokazałam panu karteczkę na której wczoraj pani napisała co potrzebujemy. Pan przeczytał, po czym powiedział: "Nie mamy. Mamy inny kolor: taki albo taki, ale tej nie mamy." I zadowolony. A we mnie znowu zawrzało. "Niech mi pan powie co ja mam zrobić. Zamówiłam drzwi Z FUTRYNAMI i I NIE MA BELKI?! Mówią mi że macie je tutaj, a pan mówi że nie ma??" Pan mi tylko powiedział że muszę wrócić do Mikołowa i tam zamówić to czego brakuje. Oczekiwanie na realizację wynosi 4 tygodnie. Za 4 tygodnie to ja miałam mieć po remoncie. A nie dopiero montować drzwi!!! Wróciliśmy do Mikołowskiego sklepu. Okazało się, że 4 belki są! Brakuje tylko jednej... do łazienki :/ Zamówiliśmy i czekamy... ciekawe tylko jak pan Adam wykafelkuje łazienkę bez kompletnej futryny...
A na  łazience i kuchni zależy nam najbardziej... 

wtorek, 13 lipca 2010

O naszym remoncie. Cz.1.

Jakiś czas temu postanowiliśmy z mężem, że wyremontujemy nasze mieszkanie. Problem tylko był taki, że nie wiedzieliśmy jak się za to zabrać. Znalezienie ekipy remontowej wzięłam na siebie. Znalazłam na necie fajną stronkę, gdzie napisałam co chcę i tylko czekałam na oferty. Dostałam około 30 propozycji! Zaprosiliśmy jednego fachowca, aby pooglądał, doradził i wycenił koszt remontu, co też zrobił. Zaprosiliśmy drugiego pana w tym samym celu. Od razu skrytykował parę pomysłów pierwszego fachowca, wyjaśnił co jest nie tak i jakie proponuje rozwiązanie.. Kultura, obycie i zasób wiedzy, pana który przyszedł jako drugi zrobiła na nas duże wrażenie i uznaliśmy, że nie ma sensu dalej poszukiwać kolejnych fachowców. Kosztorys nie różnił się wiele od kosztorysu pierwszego pana wiec tym bardziej zgodziliśmy się aby nasz remont poprowadził Pan Paweł. :) 


Od czasu wstępnych ustaleń do podpisania umowy minęło trochę czasu. Pan Paweł w tym czasie wykonał projekt kuchni i kosztorys potrzebny do kredytu. Kiedy ja miałam głowę w skryptach i uczyłam się na egzaminy Pan Paweł już szykował się do naszego remontu dzwoniąc i pytając o różne szczegóły.
W dniu podpisania umowy Pan Paweł przyprowadził swojego pracownika Pana Adama, z którym podpisaliśmy papierek. Zanim jednak Pan Adam zacznie - musieliśmy się pozbyć starych drzwi i rozlatujących się mebli. Do tego także Pan Paweł przysłał nam swojego znajomego - Pana Jacka. Przyprowadził, przedstawił :) Pan Jacek w ciągu kilku godzin uprzątnął całe zbędne drewno i wywiózł, więc ja nie musiałam się o nic martwić :) Pełna kulturka i dobrze wykonana robota. 

Wielkie podziękowania należą się też wszystkim, którzy pomogli w wynoszeniu rzeczy i śmieci do piwnicy lub kosza :) (lud do domu, jeśli się komu co spodobało:)) Czyli dla: Asi, Marty, Draco i Elfu :) Przy czym Panowie to na prawdę odwalili kawał dobrej roboty :)



wtorek, 6 lipca 2010

u mnie

u mnie wszystko w porządku
krok po kroku
spełniają się marzenia 
tańczę i padam ze zmęczenia

u mnie świat zastyga w tym co nastąpi
a to co było odchodzi do albumu
aby kiedyś go otworzyć 
i łezkę wzruszenia uronić

u mnie teraz jest spokój
więc to jasny znak, 
że zbliża się jakiś 
niezidentyfikowany jeszcze chaos

u mnie nie ma niepokoju
u mnie jest nadzieja
i módl się alby mnie nie porzuciła
u mnie jeszcze kiedyś będzie bardzo potrzebna


wtorek, 15 czerwca 2010

Wehikuł czasu

Pięć lat. A pamiętam jeszcze ten stres i dylemat: pedagogika w Raciborzu czy teologia w Katowicach? Katowice miały na starcie większe szanse. 1.) Uniwersytet, a nie jakaś-tam- szkoła-wyższa 2.) Bliżej do chłopaka.

Rozmowa kwalifikacyjna była ogromnym stresem. Jakiś ksiądz poprowadził modlitwę dla czekających na tą rozmowę. Od razu zrobiło się lżej na sercu. Radość z przyjęcia na studia i wakacje. Pamiętne wakacje - zaręczyny.

Pierwszy rok. Początek. Kolejka do dziekanatu chyba po legitymacje i indeksy. Przede mną rozmawiają dwie dziewczyny. Jak się później okazało: Kasia M. i Ania J. Od drugiego semestru trzymam się z Kasią :) Akademik, na szczęście dla mnie spokojny, bo ja jestem spokojna.
Duma dziadka, który leżąc w szpitalu chwalił się: "A moja wnuczka, s t u d i u j e  t e o l o g i ę."
Wigilia studencka i to rozczarowanie: więcej na niej wykładowców znam niż studentów... I do tego telefon od mamy akurat, gdy z katedry szłam na tą wydziałową wigilię: "Dziadek zmarł." Pierwsza sesja i smak poprawek ^^
Opuszczenie wykładu - ciężkim grzechem, siedzenie w pierwszym rzędzie i skrupulatne notatki...

Rok drugi. Była nas już grupka 4 osobowa. Nadal wykłady obowiązkowe. Coraz więcej czasu spędzałam w Tychach. Praca niani na nocną zmianę. Narzeczony na drugim końcu Polski... Weekendy nad morzem... Pierwszy warunek. I stopniowe olewanie wykładów...

Rok trzeci i kwitnąca przyjaźń czwórki roztrzaskana jak sopel, co z wysokości spadł. Mieszkałam s a m a. Nowa się przyjaźń zawiązała. Narzeczony ciągle daleko. Wspólne plany na życie w nadmorskim świecie.
Ostatnie pożegnanie babci...

Rok czwarty. Narzeczony wraca na Śląsk - firma w której pracował się rozsypała. Mieszkanie pod jednym dachem i często niełatwa powściągliwość... Przygotowania do ślubu. Ogłoszona data na sierpień. Kwiecień bolesny i tragiczny maj - tata przebudził się dla Nieba... Ślub. Ale nie z przymusu! To wielka satysfakcja i duma; może nawet pycha? W każdym razie fajnie się patrzy na tych rozczarowanych ludzi, którzy byli przekonani ze wpadliśmy. A my - przeżyliśmy cudowny Pierwszy Raz w małżeństwie. :P

I rok piąty. (Jak widać - od trzeciego roku studia poszły gdzieś na bok.) Choroba męża. Już wyleczona :] Idea kalendarza. Idiotyczne kolokwia. Egzaminy. Problemy z lokatorem - pasożytem przez mądrych sąsiadów nazywanym biednym, pokrzywdzonym przez los borokiem. Sesja letnia zakończona. Tylko brakło czegoś do napisania magisterki. Indeks już złożony do dziekanatu. Można powiedzieć, że w a k a c j e. Ostatnie w życiu wakacje. Jak zazwyczaj ^^ pracowite, bo magisterka czeka na napisanie... I remont czeka na wykonanie... I przeprowadzka będzie i parapetówa :)

Pięć lat. Zleciało. Choć były trudne chwile i załamania - byli obok Przyjaciele. To nie tak, że przeszłam przez to wszystko sama.
Bardzo się zmieniłam przez ten czas. Dużo się działo. To co wypisałam to zaledwie namiastka chwil i wydarzeń. Studiami jestem rozczarowana, ale z drugiej strony dla siebie wyniosłam to, co chciałam. Cele, które sobie postawiłam stopniowo osiągam.

Dzięki Ci, Boże Ojcze za opiekę i łaskę ukończenia tych studiów bez iluśletniego poślizgu. Dzięki za tą wiedzę, którą zdobyłam, czasem aż łzami. Dzięki za te doświadczenia i za ludzi, którzy ubogacili mnie swoją osobą. Dziękuję za Przyjaciół zdobytych w tym czasie. Dzięki Ci Jezu, za pomoc w nauce, prowadzenie mnie Twoimi drogami miłości i szczęścia. Dzięki za te wszystkie egzaminy, na których dostałam pytania na które znałam odpowiedź. Wysłuchujesz Boże modlitwy zwykłego, szarego grzesznika. Dajesz się poznać jako pełnia Miłości i tą Miłość rozsiewasz oczekując owoców. Pięć lat. Dziękuję. Duchu Święty, Boże przyjdź do nas w darach, których potrzebujemy. Amen. 

niedziela, 13 czerwca 2010

Znaki Czasu

Była zimna, której mieliśmy serdecznie dosyć.
Przyszła wiosna i było: "No nareszcie!", ale
dostaliśmy jej nadmiar w postaci:
deszczu, deszczu i deszczu.

Chcieliśmy słońca.
Nadeszło słońce i
żar tropików. Znowu klęska.

Teraz burza taka, że spać nie daje.
A co się dziwisz?
Wali błyskawice gdzie popadnie
huczy grzmoci i bębni grochem o parapet.
Mamy darmową saunę.

A rano spotkałam Chrystusa.
Szedł do kogoś chorego.
Wyszeptałam "Szczęść Boże"
a On obdarzył mnie Pokojem.

W tych klęskach Bóg nas nie zostawia.
Nie czeka aż przyjdziemy sami.
On przychodzi.

Mówiliście: "Boże widzisz, a nie grzmisz!"
Grzmi!
"Nawróćcie się i wierzcie w Ewangelię."
...
Brak Boga w sercu jest jak brak powietrza w tej saunie.
Człowiek się dusi.

Znaki Czasu

Była zimna, której mieliśmy serdecznie dosyć.
Przyszła wiosna i było: "No nareszcie!", ale
dostaliśmy jej nadmiar w postaci:
deszczu, deszczu i deszczu.

Chcieliśmy słońca.
Nadeszło słońce i
żar tropików. Znowu klęska.

Teraz burza taka, że spać nie daje.
A co się dziwisz?
Wali błyskawice gdzie popadnie
huczy grzmoci i bębni grochem o parapet.
Mamy darmową saunę.

A rano spotkałam Chrystusa.
Szedł do kogoś chorego.
Wyszeptałam "Szczęść Boże"
a On obdarzył mnie Pokojem.

W tych klęskach Bóg nas nie zostawia.
Nie czeka aż przyjdziemy sami.
On przychodzi.

Mówiliście: "Boże widzisz, a nie grzmisz!"
Grzmi!
"Nawróćcie się i wierzcie w Ewangelię."
...
Brak Boga w sercu jest jak brak powietrza w tej saunie.
Człowiek się dusi.

piątek, 14 maja 2010

Entliczek pentliczek myśli zbiorniczek

Dominikanin średniowieczny posługiwał się dwoma mieczami jedna ręką. Na przemian oczywiście. W walce z ludźmi używał srebrnego, ciężkiego miesza, którym potrafił zabić. W walce ze złem, z szatanem - walczył drugim mieczem - modlitwą różańcową. 


Dzisiaj nie wyciągamy miecza, aby kogoś zabić - inne czasy, inna kultura... 
Dziś zabija się relacje z ludźmi własnym egoizmem i brakiem kompromisów. Zabija się słowem, obojętnością. Pochwa na miecz współczesnego człowieka jest bardzo pojemna na różne bronie zadające cierpienie drugiemu. 
I to do niej najchętniej się sięga. 


"Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali jak Ja was umiłowałem" - powiedział Chrystus DWA TYSIĄCE LAT TEMU. Czyli dla nas to przykazanie jest już... archaiczne. Ale jednak ciągle aktualne, a chyba zapomniane... Zamiast sięgać do pochwy po broń przeciwko drugiemu - tą pochwę opróżnijmy. Broń zastąpmy kwiatami. Jedyną bronią niechaj będzie różaniec. Więcej osiągniemy wręczając drugiemu kwiat niż okładając go biczem swojego egoizmu i zaborczości. 


Skarbiec. Skrzynia skarbów. Bogactwo. Pierwsze skojarzenie? Pieniądze, złoto, stare, cenne przedmioty... I chęć posiadania wszystkiego na co ma się ochotę. 
Moim skarbem są relacje z ludźmi. Moje bogactwo to właśnie te osoby. Oczywiście, że chcę to bogactwo posiadać. 
Bo na nic mi pieniądze i luksusy jeśli będę z tym wszystkim SAMA. 


Przechodzę aktualnie operację plastyczną sumienia u doktora Jezusa Chrystusa. Więc dużo różnych rzeczy może się na blogu ukazać. Może wrócę do nich za kilka lat, jak dziś powróciłam do przeczytania postów na starym blogu i znowu sama siebie zaskoczę, jak dziwny i niepojęty może być człowiek? 
A sama operacja przebiegnie szybciej i sprawniej, jeśli Przyjacielu wspomnisz Bogu o mnie czasem.

sobota, 1 maja 2010

Powrót do mojej małej Ojczyzny

Już w pociągu przy końcowej stacji coś się działo.
Unosił się w powietrzu jakiś miły zapach.
Ludzie mówili specyficzną gwarą.
I w każdej kolejnej sekundzie
coś mi się z młodzieńczych lat przypominało.

To nie wspomnienia wydarzeń.
Odżywają emocje.
To słońce.
To miasto.
To jest mój skarb.

środa, 14 kwietnia 2010

O niebie

Miałam kiedyś Dom, ale go nie pamiętam.
Znam go tylko z opowiadań ludzi.
Czasem mam wrażenie, że tam wracam,
ale to tylko chwila jest bo wciąż tkwię w tym życiu.

Miałam kiedyś Dom i chcę do niego powrócić.
Bo chociaż znam go tylko z opowiadań ludzi
to jest to ten Dom, z którego wyniosłam Miłość
i Jest w Nim Ojciec nasz

wtorek, 30 marca 2010

Serce grzesznika

Wielki Poniedziałek. Przechodzę przez próg kaplicy Wiecznej Adoracji Najświętszego Sakramentu. A tam - nie ma Pana Jezusa! Ciemno i pusto na Jego miejscu. To było jak spojrzenie w grzeszne serce. W kaplicy było kilka osób. Modlili się więc i ja przyklękłam. Jednak... tak dziwnie modlić się do Jezusa, który właśnie "wziął sobie urlop", pojechał do Jerozolimy. Powinien tu być, zawsze był. To święte miejsce, uświęcone przez Jego obecność, teraz jest PUSTE. Serce grzesznika jest dokładnie takie samo jak ta kaplica. Serce jest święte! Uświęcone Bożą obecnością, ale grzechy skazują Jezusa na pójście do Jerozolimy, mękę i śmierć. Serce grzesznika jest PUSTE. Trzeba swoje wycierpieć i odczekać, aby Chrystus zmartwychwstał.

wtorek, 23 marca 2010

Pasta rybno-jajeczna

Składniki:
3 płaty mintaja
2 jajka
1 mała cebula
3 łyżeczki octu jabłkowego
2 łyżki oliwy z oliwek
przyprawy wg uznania

Sposób wykonania:
Płaty mintaja jeśli są za słone można wymoczyć w wodzie. Czas zależy od tego jak słony jest i jak słony chcemy ;) Ja wolę soli mniej niż więcej więc moczę go całą noc ;)
Cebulę kroimy w kostkę i zalewamy na 5 minut octem; po tym czasie przepłukać cebulkę na sitku.
Jajka ugotować na twardo, oczywiście :)
Składniki, czyli mintaja, jajka, przepłukaną i odcedzoną cebulkę oraz oliwę i przyprawy potraktować blenderem. Podawać do chleba lub bułek. Dzięki oliwie nie jest konieczne dodatkowe smarowanie pieczywa :)

Smacznego :)

sobota, 20 marca 2010

niebo

niebo
gdzie to jest?
wysoko nad nami?
to tam uleci dusza, gdy ciało obumrze?
mówią na geografi, że tam jest bardzo zimno
chociaż bliżej słońca

niebo
gdzie to jest?
mówią, że tam jest Bóg
ale mówią, że Bóg jest wszędzie
tu jest niebo?
nie nie nie
mówią że w niebie jest Bóg
i dusze z aniołami oddają Mu cześć
stale

niebo
tam musi być strasznie nudno

niebo to nie miejsce
niebo to bezczas w błogości
to ta chwila gdy w uniesieniu wołałeś
chwilo trwaj
niebo to pełnia szczęścia
gdzie nie ma czegoś takiego jak znudzenie
zachwyt o tak
niebo
moja Ojczyzna

piątek, 5 marca 2010

Też możesz "zarabiać" przed komputerem

Jeśli spędzasz codziennie lub prawie codziennie sporo czasu przy komputerze, i masz ochotę "zabawić" się w "głupie klikanie" to za jakiś (pewnie bardzo odległy czas) możesz mieć z tego kilka złotych.
Ja siedzę przy kompie codziennie i po przeczytaniu regulaminu uznałam, że mogę w sumie poświęcić 2 minutki na klikanie w płatne linki... Żmudne, nieambitne, długotrwałe... Nudne i można powiedzieć, że bez sensu :D Ale czemu nie? Skoro i tak siedzę przy kompie? :D
Zarejestrowałam się w Centrum Reklamy:
http://centrumreklamy.com/
i w Centrum Biznesu:
http://centrumbiznesu.com 
Jeśli też się zdecydujesz na taką zabawę, to będzie mi miło jeśli we właściwym polu podczas rejestracji wpiszesz "Agadea" - będę przez to mieć korzyści z tego co naklikasz ;) I Ty też możesz zachęcać znajomych. Budując "sieć" z klikającymi Partnerami szybciej nazbieramy minimalną kwotę, którą wypłacą nam na konto :)

piątek, 19 lutego 2010

Na duże smutki - małe radości

Każdy ma jakieś problemy, większe lub mniejsze. Wszyscy borykamy się z trudnościami, rozterkami... Czasem zdarza się, że w ogóle nie mamy wpływu na ten walący się nam na głowę świat. Miałam też taki czas, nie tak dawno temu.
Od początku tego roku postanowiłam wprowadzić w życie modlitwę Namiotem Spotkania. To głównie dzięki tej modlitwie przetrwałam trudny czas, kiedy bezradna patrzyłam jak mnożą się problemy. Rozważam ewangelię przypadającą na dany dzień. Chrystus w niesamowity sposób przemawia do otwartego serca. 
Oto kilka słów, pocieszenia dla mnie z Namiotów:

SĄ W ŻYCIU SYTUACJE NA KTÓRE NIE MASZ WPŁYWU. PARALITYK NIE MÓGŁ SIĘ SAM ULECZYĆ. W TRUDNOŚCIACH JEDNAK, JAK SIĘ DOBRZE PRZYJRZEĆ - WIDAĆ KTO JEST PRZYJACIELEM, KTO POMOŻE. PRZYJACIELE PARALITYKA MIELI GŁĘBOKĄ WIARĘ SKORO ZROBILI TAK DUŻO DLA NIEGO: WDRAPALI SIĘ Z NIM NA DACH I SPUŚCILI GO TUŻ PRZY MNIE. PRZEZ CAŁY DZIEŃ BIJESZ SIĘ Z MYŚLAMI (...) JESTEŚ TU PODOBNY DO PARALITYKA. PRZYNOSZĘ CI POKÓJ. NIE DAM CIĘ SKRZYWDZIĆ.

KTO JEST W POTRZEBIE - PRZYCHODZI DO MNIE A JA MU POMAGAM. POTRZEBA WIARY I ZAUFANIA TYM, KTÓRZY DO MNIE SIĘ UCIEKAJĄ. BO JA ICH POSYŁAM NA MOJE DROGI, NIEJEDNOKROTNIE TRUDNE, ALE PROWADZĄCE DO NAJLEPSZYCH SZCZYTÓW. (...) GDY CI TAK CIĘŻKO - DOBRZE ŻE TU JESTEŚ. ODDAJ MI SWE TROSKI I MI ZAUFAJ RAZ JESZCZE. JESZCZE MOCNIEJ. I NIE LĘKAJ SIĘ. JA BĘDĘ DLA CIEBIE ZAWSZE: CZEKAŁ GOTOWY BY POMÓC. I BĘDĘ SZCZĘŚLIWY GDY ZE MNĄ CIESZYĆ SIĘ BĘDZIESZ, BO POTRZEBUJĘ TWEJ MIŁOŚCI. ODWZAJEMNIENIA. BO MIŁOŚĆ WZRASTA GDY JEST WZAJEMNA. KOCHAJ MNIE CZULE.

CIEMNOŚĆ JEST TYLKO TAM, GDZIE NIE DOCIERA ŚWIATŁO, A WYSTARCZY ISKRA BY WZNIECIĆ POŻAR. (...) NAJMNIEJSZA ISKRA MOŻE ROZPALIĆ WIELKI PŁOMIEŃ. NAJWIĘKSZA GŁUPOTA, DROBNOSTKA MOŻE CIĘ TERAZ WYPROWADZIĆ Z RÓWNOWAGI. WYKRZEŚ Z SIEBIE MALEŃKI UŚMIECH I OBSERWUJ JAK PRZEMIENIA SIĘ W WIELKĄ RADOŚĆ. 

sobota, 6 lutego 2010

Sakramenty

Sakramenty to znaki niewidzialnej łaski Bożej ustanowione przez Chrystusa dla Kościoła.

Sobór Trydencki podaje wyraźnie, że jest ich siedem. Nie mniej, nie więcej. Papież Pius XII potwierdza, że Kościół nie ma władzy dodawać lub odejmować sakramenty.

CHRZEST
Zmazuje grzech pierworodny i wszelkie grzechy osobiste (i winy, dlatego nie zadaje się po nim pokuty). Włącza do Kościoła. Umożliwia korzystanie z pozostałych sakramentów. Odciska niezatarte znamię, dlatego się go nie powtarza. Praktykę chrztu niemowląt uzasadniał już Ireneusz z Lyonu.

BIERZMOWANIE
Kandydaci otrzymują Ducha Świętego. Jest to sakrament dojrzałości chrześcijańskiej i bolesne dla Kościoła jest to, że niektórzy traktują go jako "sakrament uroczystego odejścia z Kościoła".

EUCHARYSTIA
tzn. Dziękczynienie. Kiedy Jezus w wieczerniku przemieniał chleb w Ciało a wino w Krew - dziękował Bogu. W Eucharystii, w Komunii Świętej Chrystus cały oddaje się człowiekowi: z ciałem i krwią, duszą i bóstwem. Jak małżonkowie w akcie małżeńskim z otwartością i ogromem miłości - tak Chrystus daje się nam w małym białym pszennym chlebie. Pod postacią chleba jest cały Chrystus! Tak samo pod postacią wina - jest cały Chrystus!
Eucharystia pozwala czerpać z samego Źródła Życia - Chrystusa. Każdy w danym momencie życia potrzebuje jakichś szczególnych łask. Chrystus chce ich nam udzielać! Dlatego ustanowił ten sakrament.
W Eucharystii mają swoje źródło i do niej dążą pozostałe sakramenty.

POKUTA
Oj, jak bardzo w obecnych czasach jest potrzebna! Największym grzechem jest niedostrzeganie grzechów. Kto ma grzech ciężki ten żyje w sprzeczności z samym sobą, więc co dopiero ze światem, czy Bogiem? W Kościele pierwotnym pokutę rozumiano jako drugi chrzest, bo chodzi o odpuszczenie grzechów. Zakładano, że skoro ktoś wybiera drogę Chrystusa ten nie będzie więcej popełniać ciężkich grzechów. Byłyby to kpiny z Chrystusowego miłosierdzia!

NAMASZCZENIE CHORYCH
Jezus uzdrawiał chorych. W Nowym Testamencie Jakub mówi, aby do chorych chodzili kapłani i namaszczali ich olejami oraz modlili się za nich i ich uzdrawiali. Szafarzem tego sakramentu jest wyłącznie prezbiter (czyli potocznie mówiąc - ksiądz). Namaszcza się tylko żywych. Zmarli nie potrzebują już sakramentów. Sakrament ten odpuszcza grzechy lekkie, ale nie można nim zastępować spowiedzi. Jeśli osoba chora nie jest zdolna się wyspowiadać, bo np. jest nieprzytomna, lub pod wpływem leków nie jest w stanie skupić się nad rachunkiem sumienia - sakrament odpuszcza też grzechy ciężkie. Kiedyś sakrament ten nazywano "ostatnim namaszczeniem" tylko pojawił się problem co z tymi osobami, które przeżyły chorobę? Osoby takie nie mogły jeść mięsa, tańczy ani współżyć seksualnie.

ŚWIĘCENIA
Święcenia kapłańskie mogą przyjąć wyłącznie mężczyźni nieżonaci i bez skłonności homoseksualnych. Działają oni w osobie Chrystusa. Sakrament ten wyciska niezatarty charakter duchowy. Nie można go udzielać na jakiś czas czy powtarzać. Ze słusznych powodów prezbiter może być zwolniony z obowiązków i funkcji związanych ze święceniami, ale nie moze znów stać się świeckim.

MAŁŻEŃSTWO
przymierze ustanowione przez Stwórcę i unormowane Jego prawami, poprzez które mężczyzna i kobieta osobistą, nieodwołalną zgodą tworzą między sobą wspólnotę całego życia; skierowane jest ze swej natury do dobra małżonków oraz zrodzenia i wychowania dzieci. Szafarzami są sami małżonkowie, a sakrament dokonuje się w obecności prezbitera.