piątek, 3 sierpnia 2012

Jak wspominam Szpital Wojewódzki w Tychach należący do Megrez Sp. z o.o.

MEGREZ Sp.z o.o.
Szpital Wojewódzki w Tychach, 
oddział położniczo-ginekologiczny (tzw. septyk), 
porodówka, 
oddział położniczy 

Będzie dużo tekstu, ale dla niecierpliwych i zabieganych - podsumowanie na końcu wpisu :) 


Tam spędziłam 10 dni. Zaczęło się od skierowania od mojej ginekolog z powodu małowodzia w dniu "książkowego" terminu porodu. Zatem następnego dnia od wizyty u mojej pani dr, w czwartek o godzinie 7 rano wyruszyłam z mężem na izbę przyjęć. Na dzień dobry usłyszałam, że nie ma miejsc i mam przyjść jutro :] Ale mogę też poczekać, bo o 8:00 ma przyjść doktor i on będzie decydował. Grubo po 8:00 weszłam do gabinetu położnej na izbie przyjęć i po wywiadzie i badaniu miałam się przebierać w piżamkę i kapcie, bo mnie przyjmują. W dniu przyjęcia zrobiono mi podstawowe badania - badanie szyjki macicy, KTG i USG. Okazało się, że ilość wód mam w normie. Pozostałe wyniki też są ok. No ale decyzję o ewentualnym wypisie lekarze podejmują na porannym obchodzie. Nie wysłali mnie jednak do domu, ale zlecili dalsze badania na poniedziałek. Było mi to na rękę, bo książkowy termin porodu już minął, miałam wszystkie rzeczy przy sobie w jednej torbie i nie uśmiechało mi się wozić tego w tę i we w tę. We wtorek miałam kolejny raz badanie szyjki macicy. KTG robiono mi raz dziennie, a we wtorek chyba ze trzy razy mnie przypinali do tego sprzętu. Co do miejsc - nic dziwnego że ich brakuje skoro wcześniej na sali było 5 łóżek, a teraz są trzy... Wiem, bo leżałam tam też wcześniej, zanim spółka M. przejęła szpital. 

Panie pielęgniarki i położne na septyku są ok. Panie salowe natomiast już niekoniecznie. Swoje obowiązki w salach pacjentek wykonują czasami dość głośno, wyżywają się mopami na łóżkach... Zdarzało się że posiłki przywoziły pielęgniarki, a z tego co wiem, to salowe się tym powinny zajmować, ale widocznie miały co innego do roboty... Koleżanka z sali, leżąca tam już 3 tygodnie, opowiadała, że raz poprosiła salową o zmianę pościeli. Po wielkich upałach nie ma co się dziwić, że człowiekowi przykutemu do łóżka jest źle w przepoconych betach.. Usłyszała oburzony głos: "To ja mam pani co tydzień pościel zmieniać??" i nie było by może w tyn nic dziwnego gdyby nie fakt, że ta pani ani razu nie zmieniła jej pościeli.

Mój mały syneczek wykopał ze mnie wody płodowe o północy w środę. Więc mój poród zaczął się niestandardowo. Skurcze same nie nadeszły. Czekałam na nie od północy do 7 rano już na trakcie porodowym, gdzie około 7:00 podano mi kroplówkę. Dostałam własny boks, który wydawał mi się trochę ciasny, ale komfortowy. Trzeba przyznać, że z estetycznej strony porodówka jest super. Są piłki, krzesełko porodowe, można swobodnie chodzić po korytarzu obok boksów, można korzystać z prysznica... ale pod prysznicem nie wytrzymałam długo... bardzo szybko zrobiło się tam bardzo duszno. Nie było żadnego okienka, a wentylacja.. szkoda gadać. Więc standard prysznica jedynie obniża moją pozytywną ocenę porodówki. Panie położne były miłe, chętne do pomocy. Prowadząca mnie położna często zaglądała do mnie i podsuwała pomysły co robić, żeby w naturalny sposób łagodzić bóle. Co jakiś czas badano tętno dziecka i kilka razy lekarz badał szyjkę. Dużym wsparciem był dla mnie mąż, dzielnie trwający przy mnie od około 5 rano do przewiezienia mnie na oddział położniczy, a synka na noworodki :) Czyli do mniej więcej 16:00. 

Na oddziale położniczym od razu zajęła się mną położna. W ekspresowym tempie pomogła mi się pozbierać i wziąć prysznic. Nie podobało mi się tam to, że do sal pacjentek nie mógł wejść nikt prócz pacjentki, położnej i lekarza. Z jednej strony rozumiem, że na salach leżą kobiety w różnym stanie - wietrzą krocze i karmią piersią... Był jednak moment kiedy na sali leżałam sama, bo trafiła mi się sala dwu osobowa i jedną noc spędziłam sama z dzieckiem... I wtedy ogromnie mi brakowało męża przy łóżku, gdy karmiłam Darka... Krzysiek musiał czekać na nas na specjalnych twardych ławeczkach przy drzwiach, gdzie jest tłum ludzi odwiedzających i często czuć przeciągi. Kobieta może sobie zabrać w wózeczku dziecko i iść z nim do tatusia w tłum i przeciągi... 
Ogromny minus za standard łazienek i WC. W godzinach porannego prysznica kosze ze zużytymi podkładami przebierają, woda stoi na posadzce... Nawet w tej wodzie plama krwi się kiedyś znalazła... Nie ma nikogo kto by tam sprzątał na bieżąco... Gdyby był mop, jakaś szmata z wiaderkiem.. same pacjentki by mogły poprzecierać tą podłogę... Były chętne do tego. Irytowało mnie jeszcze to, że nie miałam gdzie położyć żelu pod prysznic, bo żadnej nawet maleńkiej półeczki nie raczyli zrobić... trzeba było się schylać i kłaść żel pod nogi... W WC - smród. Po prostu. I otwarte jedno okienko... pozostałe klamki powyciągane albo rozkręcone tak, że nie da się otworzyć nic więcej...
Położne zaglądały na salę ze dwa razy dziennie i pytały czy wszystko w porządku. Poza tym podawały też posiłki. Często wnosiły talerze na salę i kładły na stolik. Na innych oddziałach trzeba sobie samemu podejść do drzwi żeby coś zjeść, a tu - pełna obsługa. Duży plus i szacun dla położnych! Zawsze można było podejść i poprosić o pomoc, chętnie jej udzielały. 
Salowe... Olaboga! Nie ważne, która godzina, nie ważne czy się dziecko karmi, przewija czy ono po prostu śpi... wchodzi salowa, trzaska koszem, żeby go otworzyć i zabrać jego zawartość, klapa jej spada, że aż huczy w uszach! Na sali były trzy rodzaje koszów... Na odpady komunalne, na pampersy itp. oraz na brudną bieliznę. Czyli na szpitalne pieluch tetrowe czy ciuszki, które dziecko zbrudzi. Bo w szpitalu mają swoje ubranka, beciki, kocyki.. i przy kąpieli są zawsze przebierane w czyste. Jednak zdarza się, że trzeba poprosić o czysty kaftanik czy śpiochy... wtedy brudne ląduje w koszu nr trzy. Mój mały miał szpitalne pieluchy tetrowe od drugiej doby... Trochę ich schodziło, bo na jeden raz miał zakładane 4, aby podnieść jąderka, żeby się wodniaka pozbyć. Kosz był peeeeeełny. Salowa nie mogła go nie widzieć. Po prostu zmieniała worki w koszach na odpady komunalne i pampersy ale bielizny nie tknęła... Proszę sobie wyobrazić zapach dwudniowej kupy... Tak. Wróćmy do czegoś przyjemniejszego... 

Jeśli chodzi o te kochane panie położne... Nie raz zdarzyło się, że dwie położne mówią co innego na jeden temat. Dlatego trzeba włączyć własny rozum i samemu podejmować decyzje, sugerując się tylko zdaniem położnych. One są doświadczone i mają ogromną wiedzę o połogu i noworodkach, to fakt. Ale jako matka mam własny instynkt macierzyński i tu ja decyduję. Przykład? Proszę... "Dziecko najpierw przewijamy, potem karmimy i czekamy aż zaśnie przy piersi". To sobie tak rób... Mój Darek budzi się z głodu a nie z pełnego pampersa. Najpierw musi zajeść pierwszy głód, a potem pozwoli się przebrać. Przy próbach działania wg porządku położnej... przewijanie było katorgą. Darek krzyczał na pół oddziału. Najgorzej w nocy, jak ludzie śpią / chcą spać. Takie biedne znerwicowane z głodu dziecko potem nawet nie ma siły na przyssanie się do piersi.. chce flachę z mlekiem na JUŻ. 

Oddział noworodków. Korytarz i dyżurka wyglądają luksusowo. Do sal noworodków wejść nie można, więc nie wiem jak tam jest.. Ale panie są bardzo miłe. Służą pomocą. Kiedy Darek tak przeraźliwie płakał przy przewijaniu a jeszcze nie wiedziałam, że to po prostu głód, poszłam z nim na noworodki i pytałam o te schorowane jąderka, tym bardziej, że jakieś czerwone ślady się zaczęły pokazywać. Pani położna najpierw poprosiła panią doktor a potem obie zabrały Darka na salę, pooglądały i zawinęły w tetrę. Dostałam butelkę dla niego żeby go nakarmić. Dopiero wtedy byłam spokojna, że jego tam nic nie boli, a ten płacz to z głodu... Ta akcja miała miejsce w nocy, więc jestem pod wrażeniem, że nawet nocą wezwano panią doktor i udzielono nam pomocy :) Duży plus! Chociaż z drugiej strony... po to jest szpital, żeby doktor był obecny o każdej porze...
Rano gdzieś w okolicy godziny 7:00/8:00 zabierano dzieci z sal na noworodki i tam je panie kąpały, przewijały, ubierały. Jeśli były zlecone jakieś badania to były też od razu robione. I około godziny 9:00/10:00 maluszki wracały na sale do mam. W czasie kąpania maluchów przychodzili ginekolodzy na obchód. A gdy maluszki były już przy mamach - przychodził pediatra i informował o stanie zdrowia dziecka. Reszta dnia mijała na opiece nad dzieckiem i odpoczynku. 

PODSUMOWANIE:
septyk
warunki lokalowe - dobre
pielęgniarki i położne - przeważnie miłe, chętne do pomocy
salowe - hałaśliwie wykonują swoją pracę, rzadko mają dobry humor. 
lekarze - dobra kadra 

porodówka
warunki lokalowe - super, pomijając jakość prysznica (chociaż nie mam porównania, bo rodziłam tylko raz ;) )
położne - pomagają, mówią co robić by łagodzić ból i nie opóźniać za bardzo porodu; sympatyczne, wyrozumiałe,
lekarze - dobra kadra 

położniczy 
warunki lokalowe - sale ok; łazienki i WC - katastrofa. W porze porannego prysznica woda stoi na podłodze, kosze są przepełnione. W WC śmierdzi.
położne - miłe i chętne do pomocy
salowe - jak na septyku - strasznie głośne, kosze wypróżniane selektywnie... kosz z brudną bielizną przepełniony i nie wypróżniony przez co najmniej dwie doby. 
lekarze - dobra kadra 

noworodki
warunki lokalowe - korytarz w dużo lepszym stanie niż na położniczym. Dalej wstępu nie ma. 
pielęgniarki - miłe i chętne do pomocy
lekarze - dobra kadra

Co do pielęgniarek, położnych i lekarzy - zdarza się że mają różne zdania na jeden temat więc trzeba się też kierować instynktem macierzyńskim i własnym rozumem.