Rozmowa kwalifikacyjna była ogromnym stresem. Jakiś ksiądz poprowadził modlitwę dla czekających na tą rozmowę. Od razu zrobiło się lżej na sercu. Radość z przyjęcia na studia i wakacje. Pamiętne wakacje - zaręczyny.
Pierwszy rok. Początek. Kolejka do dziekanatu chyba po legitymacje i indeksy. Przede mną rozmawiają dwie dziewczyny. Jak się później okazało: Kasia M. i Ania J. Od drugiego semestru trzymam się z Kasią :) Akademik, na szczęście dla mnie spokojny, bo ja jestem spokojna.
Duma dziadka, który leżąc w szpitalu chwalił się: "A moja wnuczka, s t u d i u j e t e o l o g i ę."
Wigilia studencka i to rozczarowanie: więcej na niej wykładowców znam niż studentów... I do tego telefon od mamy akurat, gdy z katedry szłam na tą wydziałową wigilię: "Dziadek zmarł." Pierwsza sesja i smak poprawek ^^
Opuszczenie wykładu - ciężkim grzechem, siedzenie w pierwszym rzędzie i skrupulatne notatki...
Rok drugi. Była nas już grupka 4 osobowa. Nadal wykłady obowiązkowe. Coraz więcej czasu spędzałam w Tychach. Praca niani na nocną zmianę. Narzeczony na drugim końcu Polski... Weekendy nad morzem... Pierwszy warunek. I stopniowe olewanie wykładów...
Rok trzeci i kwitnąca przyjaźń czwórki roztrzaskana jak sopel, co z wysokości spadł. Mieszkałam s a m a. Nowa się przyjaźń zawiązała. Narzeczony ciągle daleko. Wspólne plany na życie w nadmorskim świecie.
Ostatnie pożegnanie babci...
Rok czwarty. Narzeczony wraca na Śląsk - firma w której pracował się rozsypała. Mieszkanie pod jednym dachem i często niełatwa powściągliwość... Przygotowania do ślubu. Ogłoszona data na sierpień. Kwiecień bolesny i tragiczny maj - tata przebudził się dla Nieba... Ślub. Ale nie z przymusu! To wielka satysfakcja i duma; może nawet pycha? W każdym razie fajnie się patrzy na tych rozczarowanych ludzi, którzy byli przekonani ze wpadliśmy. A my - przeżyliśmy cudowny Pierwszy Raz w małżeństwie. :P
I rok piąty. (Jak widać - od trzeciego roku studia poszły gdzieś na bok.) Choroba męża. Już wyleczona :] Idea kalendarza. Idiotyczne kolokwia. Egzaminy. Problemy z lokatorem - pasożytem przez mądrych sąsiadów nazywanym biednym, pokrzywdzonym przez los borokiem. Sesja letnia zakończona. Tylko brakło czegoś do napisania magisterki. Indeks już złożony do dziekanatu. Można powiedzieć, że w a k a c j e. Ostatnie w życiu wakacje. Jak zazwyczaj ^^ pracowite, bo magisterka czeka na napisanie... I remont czeka na wykonanie... I przeprowadzka będzie i parapetówa :)
Pięć lat. Zleciało. Choć były trudne chwile i załamania - byli obok Przyjaciele. To nie tak, że przeszłam przez to wszystko sama.
Bardzo się zmieniłam przez ten czas. Dużo się działo. To co wypisałam to zaledwie namiastka chwil i wydarzeń. Studiami jestem rozczarowana, ale z drugiej strony dla siebie wyniosłam to, co chciałam. Cele, które sobie postawiłam stopniowo osiągam.
Dzięki Ci, Boże Ojcze za opiekę i łaskę ukończenia tych studiów bez iluśletniego poślizgu. Dzięki za tą wiedzę, którą zdobyłam, czasem aż łzami. Dzięki za te doświadczenia i za ludzi, którzy ubogacili mnie swoją osobą. Dziękuję za Przyjaciół zdobytych w tym czasie. Dzięki Ci Jezu, za pomoc w nauce, prowadzenie mnie Twoimi drogami miłości i szczęścia. Dzięki za te wszystkie egzaminy, na których dostałam pytania na które znałam odpowiedź. Wysłuchujesz Boże modlitwy zwykłego, szarego grzesznika. Dajesz się poznać jako pełnia Miłości i tą Miłość rozsiewasz oczekując owoców. Pięć lat. Dziękuję. Duchu Święty, Boże przyjdź do nas w darach, których potrzebujemy. Amen.