W piątkowy poranek, a dla niektórych w czwartek bardzo, bardzo późno w nocy... czyli o godzinie 5:45 wyjechaliśmy z domu, aby o 6:00 być na umówionym miejscu i razem z załogą drugiego auta wyruszyć w długą drogę. Pilotem wyprawy był Storm, z Natalią i Kariną. A pilotowanymi był kierowca Ardis z siostrą Gosią i ze mną.
Jechało się super. Z Tychów na Katowice trasą, szybciutko :) Pierwszy postój gdzieś na stacji. Storm wyrusza pierwszy a Ardis nie umie odpalić auta... Wiedzieliśmy co się dzieje... Trzeba go na popych. Odpalił. Jedziemy :)
Dotarliśmy na Grunwald. Samochody ustawiają się w rządku żeby zapłacić za parking i pole namiotowe wiec my też stoimy w sznureczku. Pan ze służb porządkowych spojrzał na pasażerów samochodu i mówi: "12 zł za parking i jeszcze za namiot to będzie w sumie 57zł." Znaleźliśmy miejsce i rozbiliśmy namioty obok samochodu. Poszliśmy pozwiedzać co mają.
Znaleźliśmy miejsce walk rycerzy - turniej indywidualny, ale przez tłumy nie szło zbyt wiele dostrzec. Jedynie Ardis wspiął się na drewniany wysoki płot i porobił zdjęcia. Poszliśmy dalej. Widok ludzi ubranych w stroje średniowieczne i chodzących pomiędzy namiotami i sprzętami typowo średniowiecznymi robił duże wrażenie. Poszliśmy obejrzeć próbę inscenizacji bitwy. Smażyliśmy się na słońcu. Ale było ciekawie. Na wzgórzu lasek, obok lasku dwa domki ze słomianym dachem... a my mamy widok spomiędzy drzew i domków. Było ok do chwili gdy dokładnie przed nami zaparkował ambulans i już nic nie było widać...
Storm z Natalią i Kariną poszli w swoją stronę, a my zgadaliśmy się z Amu i spotkaliśmy się na pomniku. Około 22:00 rozsiedliśmy się wygodnie, żeby obejrzeć film kina plenerowego pt. "Krzyżacy". Było by wspaniale gdyby nie to, że tuż za plecami była muzyka średniowieczna, przy której ludzie tańczyli. W efekcie słyszałam co trzecie słowo z filmu. Potem, sen... Nie ma co narzekać :) Jedyny problem to taki że zmarzliśmy trochę, pod samymi kocami (jak się okazało w pt rano - nie mamy śpiworów w domu).
Sobota. Śniadanie i spacer - porozglądać się po okolicy. Bitwa zaplanowana była na godzinę 14:00. Ustaliliśmy wcześniej, że około godziny 12:00 pójdziemy zająć jakieś dobre miejsce na bitwę, ale o godzinie 10:00 już tłum ludzi siedział na kocach pod parasolkami i czekał w słońcu. Nie pozostało nam nic innego jak przyłączyć się i czekać. Przynieśliśmy koc, jedzenie, picie i czekaliśmy. O godzinie 13:00 zaczęli się rycerze zjeżdżać na pole bitwy i przygotowywać do całej bitwy. Ludzie siedzący z przodu, niżej zaczęli się podnosić i robić zdjęcia a z tyłu z góry huknął głos tłumu: "Sia-dać! Sia-dać! Sia-dać!" :) Siedziało się jak w amfiteatrze. Mieliśmy dobry widok na wszystko, pod warunkiem, że wszyscy siedzieli. Organizator przez głośniki podał komunikat, że bitwa zacznie się o godzinie 14:00 i ludzie mają siedzieć i złożyć parasole, żeby inni też widzieli.
Bitwa. Narrator opowiadał co się dzieje, a rycerze odgrywali sceny. Czasem nie mogłam się połapać gdzie co jest ;) Ale kilka momentów zrobiło na mnie wrażenie. Przykładowo te zasłaniające nam w piątek domki ze słomianym dachem podpalili Krzyżacy. Ogień był wielki. Gdy cała słoma spłonęła strażacy, którzy byli na miejscu zaczęli gasić pożar. Gdy ugasili ogień - unosił się jeszcze jasny, gęsty dym. A gdy już się ulotnił - strażacy poczęstowali zimnym prysznicem ludzi siedzących w pobliżu. My tym razem siedzieliśmy dokładnie z drugiej strony... Widowiskowe było także samo starcie dwóch tysięcy "srebrnych głów" połyskujących na słońcu. Wydawało by się że jest ich tam strasznie dużo, a tu nagle kolejni rycerze stojący tuż przy widowni, na "komendę" narratora wyruszają do walki i jest jeszcze więcej wojowników. Niesamowite. Ta godzinna walka była tak ciekawa, że czas, jak "stał w miejscu przez te 4 godziny czekania, tak o tej 14:00 rozpędził się maksymalnie.
Po bitwie były oklaski na stojąco i ludzie zaczęli się rozchodzić. My także dotarliśmy do samochodu. Pozbieraliśmy namioty i popakowaliśmy wszystko do auta. Postanowiliśmy już jechać. Znaleźliśmy sznurek aut próbujących wyjechać na ulicę i ustawiliśmy się w nim. Auto ciągle nie odpalało i trzeba było go na popych odpalać. W ciągu 4 godzin przejechaliśmy 500 metrów i zaparkowaliśmy blisko ulicy. Uznaliśmy, ze pójdziemy coś zjeść i pochodzić jeszcze po polach. Organizatorom należy się nagana za dwa różne koncerty w takiej odległości od siebie, że stojąc przy Armii słychać: "Jesteś szalona! Mówię ci, zawsze nią byłaś..." Około 21:00 pojawił się chłodny wiatr i chmury zapowiadające, że za chwilę może lunąć deszcz. Poszliśmy szybko do aut. Korek już się rozładował trochę. Wyruszyliśmy.
Przez godzinkę jechało się dobrze i szybko. Po tej godzinie drugą godzinę staliśmy, bo dogoniliśmy nasz korek. Natalia szukała objazdów przez wsie, ale uznała, że będzie to bez sensu więc staliśmy. Ku naszemu zdziwieniu jak ruszyliśmy tak już korka nie było. Jak mijaliśmy stacje to trzy najbliższe były pełne samochodów.
Wyprzedziliśmy Storma. Ardisowi lepiej się jeździ nocą jak się coś dzieje na drodze, a nie trzyma się monotonnie jednych światełek kierowcy przed nami... No i w Sochaczewie zmyliły nas znaki. Chcieliśmy ominąć Warszawę, więc wjechaliśmy na centrum miasta. Zajechaliśmy na stację i zapytaliśmy jak dotrzeć do trasy... Wylądowaliśmy na trasie nr 2, zamiast 50. Zajechaliśmy aż do samej stolicy. Poinstruowani przez Natalię szukaliśmy trasy nr 8. Udało się. Oznaczenia w Warszawie i mały ruch na ulicach umożliwiły nam szybki przejazd po właściwych drogach :) W końcu była 2:00 w nocy ;) Jadąc sobie ósemką, napisałam smsa do Natalii, że już jesteśmy na dobrej drodze. Odpisała że oni też jadą ósemką, i że zrobią sobie godzinny postój. Jakie było nasze zdziwienie, jak zajechaliśmy na stację, a tam Storm odpoczywa :D My jechaliśmy dalej. Przed Radomskiem wjechaliśmy w burzę i deszcz. Potem już Częstochowa i Katowice i dom.
Wróciliśmy o 6:30. O 7:00 spaliśmy jak niemowlęta :)
Zdjęcia wkrótce :)