czwartek, 3 maja 2018

W podróży do nieba

Jako człowiek wierzący czasem bardzo gorąco i żywo, a innym razem oschle i byle jak - niejednokrotnie myśli o śmierci wiążę z myślami o niebie. O życiu wiecznym w raju, w królestwie Bożym. Nie raz już myślałam "mogę umierać, jestem gotowa". Ale cóż. Żyję dalej.

Jako żona o śmierci myślę jak o czymś złym. Mam przecież męża, który mnie potrzebuje i ja potrzebuję jego. Jeśli któregoś z nas zabraknie, jak drugie da sobie radę? Błogosławieni małżonkowie, którzy umierają razem.
Jako mama o śmierci myślę ze strachem. Żadna inna kobieta nie będzie w stanie nigdy mnie zastąpić jako mamy. Wierzę, że jakaś kobieta mogłaby pokochać mój Skarb Bezcenny i dawać mu to, co uzna za najlepsze dla jego życia, zdrowia, rozwoju etc., chciałabym jednak, aby tu nikt nie musiał mnie zastępować.
Jako mama, która utraciła Pierworodnego nie chcę nawet myśleć...
Jako katechetka o śmierci myślę jak o czymś naturalnym, co czeka każdego człowieka. I na śmierci się tu życie nie kończy, bo przecież umiera tylko ciało, a nieśmiertelna dusza idzie spotkać się ze Stwórcą, a po sądzie wyrok: piekło, czyściec, niebo.

Oczywiście mój życiowy GPS jest ustawiony na czyściec → niebo. I nie raz kiedy o tym niebie mówię dzieciakom to mam takie przeogromne pragnienie, aby już tam być. Wszelkie cierpienia i trudności by prysnęły, miałabym już swój "święty spokój". To myślenie prowokuje też pewne postawy. Skoro i tak kiedyś umrę to, po co się wysilać, po co coś budować, zbierać, robić etc. Przecież ja chcę do nieba i to już. Ciężkich grzechów mi sumienie nie wyrzuca. Nad lekkimi pracuję.
Życie może się stać takie powierzchowne i płytkie... "Muszę przeczekać tu i teraz, a potem będę cieszyć się wiecznością w raju."
Ale.
Nie wiem ile mi czasu tu na ziemi zostało. Muszę otworzyć oczy, rozejrzeć się dookoła. Zobaczyć więcej niż czubek własnego nosa. Ile Bóg mi dał? Ile osiągnęłam z Jego pomocą? Ile Bóg zrobił dla mnie? Pospełniał moje marzenia. Pozwolił żyć w wolności, dał pracę, sprawił, że mam czas na sen, czas na pracę, czas na modlitwę, czas dla siebie samej, dla rodziny, dla przyjaciół. Dał mi wzrok, abym widziała wschód słońca i słuch, abym słyszała wołanie dziecka nocą. Dał mi ręce, którymi mogę robić mężowi śniadanie do pracy. Dał mi nogi, abym mogła wychodzić z domu i głosić, że Jezus jest Synem Bożym, Zbawicielem, na którego czekali Izraelici.

Zanim sobie odpuszczę to życie, to muszę je przeżyć pełnią sił.
Dlatego rekolekcje od czasu do czasu, dlatego spowiedź święta częściej niż dwa razy do roku - na święta.
Śmierć kiedyś przyjdzie po mnie. Kiedyś przyjdzie po moich bliskich. Kiedyś przyjdzie po Ciebie. (Gratuluję wytrwałości w czytaniu moich refleksji...) Kiedy mnie zabraknie na tym świecie - modlę się, abym była u Boga. Abyśmy wszyscy tam byli, gdzie już są moi bliscy - dziadek Józef, babcia Hela, mój tata, Kotomi... inni z rodziny, ze znajomych...
Pozostaje nam przeżyć to życie jak najpiękniej się da okazując Bogu wdzięczność i uwielbiając Go. Jeśli tego się tu za życia nie nauczymy to niebo będzie nudne. Jeśli nie dostrzeżesz piękna tego świata, tego życia, to w raju będzie ci źle.
Pamiętaj, że piekło to nie miejsce nieustannych imprez na haju i orgii nieziemsko przyjemnych. Piekło to nieustanna destrukcja. Cierpienie przeogromne i dobijająca świadomość, że tam już Bóg nic nie może dla dusz zrobić. Tam trafiają ci, którzy od Boga się odwracają.
A jeśli sądzisz, że Boga nie ma, że całe chrześcijaństwo to bujda na resorach... To zacznij wreszcie szukać Prawdy. Szukaj.
A jeśli sądzisz, że szatan nie istnieje to już mu możesz pogratulować, że mu się udało zrobić cię w jajo. To jest mistrz kłamstwa i wiara w jego nieistnienie jest jego największym sukcesem. Wtedy może człowiekiem manipulować do woli.

Brak komentarzy: